no, czego dowodem wzgardliwe milczenie Mochnackiego, albo Mickiewicza w stosunku do Fredry. To są zresztą rzeczy znane i nieraz mówione.
Ale uderza mnie jedno. Dziś, tryumf Fredry jest tak pełny, że jeśli się wspomina o atakach na niego, to raczej z politowaniem, bez rozważania w jakim stopniu mogły mieć one swoje racje. Stwierdza się ich niesprawiedliwość, nie dopuszczając faktu, że mogły to być nieporozumienia natury moralnej, spory o ideał życia. Odczytując świeżo komedje Fredry, zwłaszcza pierwsze, robiłem sobie razporaz takie inspekcje: jakby się to lub owo mogło przedstawiać oczom ówczesnego młodego człowieka, żyjącego tętnem chwili, z głową pełną palących zagadnień narodowych i społecznych. Tak biorąc, łatwiej zrozumie się niechęć takiego np. Dembowskiego. Najbardziej uderzyło mnie to, kiedy czytałem Cudzoziemczyznę: dlatego właśnie, że jest to jedna z niewielu komedyj Fredry, którąby można nazwać społeczną, w której poeta maluje wady społeczne i chce je poprawiać, jedną z niewielu mających znamię dydaktyzmu. Bo Fredro dydaktyzmu — na szczęście — nie lubił[1].
W tej komedji możnaby wyróżnić niejako dwie odrębne fizjognomje: jedna, jaką zachowała dla wnuków, druga, jaką pokazywała współczesnym. Pierwsza, to kilka doskonałych przysłowiowych powiedzeń, jak owo „czy polem czy lasem, — miło angielską milą przejechać się czasem", i klasyczne opowiadanie Radosta o „kursach" od bramy do arendy, przy których ciotka, co „miała głos jak tuba", była na
- ↑ „Komedja wyłącznie tendencyjna nic nie nauczy, nikogo nie poprawi; więcej zawsze w niej złości niż prawdy". (Zapiski starucha).