Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

starcie, i niemniej klasyczne rozkoszowanie się Radosta dźwiękiem obcych języków, łgarstwa imć Etienne, i t. d. Pokazana na scenie gdzieś pod koniec ubiegłego stulecia, komedja ta brała jeszcze swoją apologją kontusza, który w czasach niewoli narzucił się jako symbol niepodległości. Reszta zyskała z czasem wdzięk wyblakłej ryciny; spraw między szlachetnym Zdzisławem a piękną Zofiją oddawna nikt nie brał życiowo.
Spójrzmy teraz oczami fredrowskich widzów, dla których sztuka ta nie była starym sztychem ale współczesną komedją satyryczną, smagającą pewne wady, aby im przeciwstawić pozytywne wartości. Cóż tam ujrzeli? — Starego durnia we fraku, który wkońcu przebiera się w kontusz z karabelą, co ma oznaczać tryumf zdrowia moralnego. Więc powrót do szlachetczyzny — pytał widz — ma być lekarstwem na wszystko? Sarmatyzm à rebours? Ba, i z jakich pobudek i w jakim tonie:
„Francuzy, Niemcy, Włochy i ci, ci, wyspiarze — wszyscy jutro precz pójdą, wszystkich wygnać każę“ — wołał Radost; najbardziej zaś złościł go Anglik, który „pisze i pisze bez miary, — a ja, monsie Fiurliurluk, ja chcę mieć talary!“.
W istocie, typ Radosta jest zabawny, ale dość mało nadający się do demonstrowania końcowego morału, że „co cudze djabła warte, a najlepsze swoje”. A cóż dopiero rzec o młodym mądrali, który koryguje ten aforyzm powiedzeniem: „Nie, wszyscy za granicę jedźmy na lat parę, — zbierajmy to co dobre, czy nowe czy stare“... Dla biednego studenta-demokraty, który z parteru przysłuchiwał się tej komedji, program w istocie dość trudny do zi-