Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

szczenia. Fredro był tu naiwnie człowiekiem „swojej sfery“ — tej w lożach — i mówił wyłącznie do niej.
A zważmy, że ten cymbał Radost zażywa ojcowskiej powagi w domu i że córka tę jego powagę szanuje bardziej nawet niż on sam tego zdaje się wymagać, że wszelką decyzję o swoim losie, samochcąc, z pewną czcią, składa w ręce tej pociesznej figury. Przywodzi to na myśl ową uległość samego Fredry wobec spróchniałych autorytetów rodzinnych, na którą wskazałem w poprzednim rozdziale. A Zdzisław, ta „dodatnia“ figura w sztuce, wzór obywatela, który puszcza się na jakąś niemądrą sztuczkę aby wypróbować serce szesnastoletniej gąski, gotów zrezygnować ze swojej miłości i pozwolić aby jego ukochaną zaślubił frant i oszust, dlatego tylko, iż ów kłamczuch Astolf zwierzył mu się z tego że kłamie i tem samem związał mu ręce przez punt honoru. (Streszczam krótko w przypuszczeniu, że czytelnik zna ową komedję). Cóż za formalistyka w pojęciu honoru; tak samo jak u Radosta, dla którego jedynym ważkim argumentem jest to, że dał słowo; to nic, że Zofja kocha innego; to nic, że tamten okazał się nicponiem; on dał słowo i słowa musi dotrzymać!
Czyż bardzo możemy się gorszyć, jeżeli komu z ówczesnych widzów sztuka ta, mierzona wartością myśli społecznej, do której zdradza pretensje, wydała się marna i płaska? Obawiam się, że gdybym był w owej epoce recenzentem, napisałbym dość jadowitą recenzję o tej Cudzoziemczyźnie, którą dziś mogę z czystem sumieniem bardzo lubić; — i miałbym rację wówczas, tak jak i dziś. Czy nie z tej komedji mogło się przyczepić do Fredry, że u Fredry „gorzej jak w Zabłockim“? No tak, bo gdy Zabłocki ośmieszał sarmatyzm,