szcze w druku. Daremnie zjawiły się na scenie Śluby, Dożywocie, Zemsta. Fredrę okrzyknięto już „malownikiem salonów“.
Ale dziwując się temu, wciąż pamiętajmy o epoce: Śluby panieńskie w r. 1833 we Lwowie, kiedy Galicja pełna jest emigrantów, emisarjuszów, cała Polska pełna więźniów politycznych, podminowana spiskami, kiedy nielegalna literatura zaspakaja głód duchowy! Czyż kto myślał wówczas kategorjami estetycznemi w literaturze? Polskości w tem znaczeniu, w jakiem jej szukano wówczas, u Fredry nie znaleziono...
I znowuż dla kontrastu, przytoczę komiczną nutę przewartościowań, jakie nastąpiły w dobie apoteozy. Ten sam Siemieński, który w pietyzmie dla Fredry posunął się tak daleko, że w... Łatce i Smakoszu (między innymi) ujrzał postacie „kute z żywiołów narodu“, pisze o Radoście z Cudzoziemczyzny:
„Widać, jak zepsucie nie naruszyło w nim szlachetniejszej części, jak się tylko prześlizgnęło po wierzchu, kiedy mówi: Fe, tego nie lubię, — Gdy mnie kto jak indyka i parzy i skubie: — Chciałem cudzoziemczyzny, prawda, ależ sądzę, — Że jej się nie przeciwia mieć polskie pieniądze“...
To znaczy dla tego szlacheckiego krytyka, że zepsucie nie naruszyło w Radoście szlachetniejszej części... Czyż nie mówiłem, że w naszej fredrologji znajdują się perły mimowolnego humoru? Apoteoza Fredry zmieniła się w apoteozę fredrowskiego świata i jego postaci, legendę ich „złotych serc“[1].
- ↑ Rekord w tem złotoserdecznem przyrządzaniu Fredry wziął młody wówczas fredrolog Wł. Günther, gdy dowodząc (Fredro jako poeta narodowy, 1914), że u Fredry niema ludzi całkiem złych, pi-