Wszystko to wyłazi komicznie do dziś, jak naprzykład w nie dawnym ataku na teatr, kiedy ośmielił się potraktować z groteskowym humorem Damy i huzary. Jeden z krytyków dopatrzył się w tem „antypatji do żołnierzy polskich spod Napoleona“. — „Za co? wołał patetycznie. — Chyba nie za Możajsk, Moskwę, Lipsk czy Elsterę?“.
Słowem, wciąż kłopot jest z Fredrą: wówczas był niedość polski, teraz zrobił się aż zanadto polski...
Zatem, jak wszystkim wiadomo, tuż po Ślubach, Zemście, Dożywociu, Fredro zamilkł. Wydał jeszcze te sztuki które były grane, i oświadczył, że odtąd żadnej nie wystawi ani nie ogłosi drukiem. O ile komu wytłumaczenie tej decyzji artykułem Goszczyńskiego wyda się niedość przekonywające, pozostaje otwarta kwestja psychologiczna tego czterdziestoletniego milczenia.
Po pierwsze, aby ją rozjaśnić, trzebaby oddalić się od bardzo nowoczesnych pojęć literackich, wedle których pisarz obowiązany jest całe życie regularnie produkować. To pojęcie powstało w związku z literaturą uprawianą jako rzemiosło; wcale nie zawsze tak było, zwłaszcza u nas. Fredro nigdy nie żył z pióra, nie był zawodowcem; toteż, nawet w pełni jego twórczości, bywało po parę lat przerwy. Gdyby ogół pisarzy nie żył z pióra, częściej zdarzałoby się może, że ktoś przestałby pisać po wydaniu najlepszego albo... najgorszego dzieła. Sądzę zresztą, że mogą być różne organizacje. Trzy przykłady — trzech wielkich dramaturgów francuskich. Corneille, nie umiejący wstać od stołu, upierający się przy
sze, iż „Geldhab odmawia pomocy ubogiej siostrze, jakby z zemsty, zdaje się chwilowej, że ona nie uświetnia swą osobą wielkiego od niego poczynającego się rodu Geldhabów...”