rozmaite. To przyczyną był Goszczyński[1], to znów nie Goszczyński, ale to, że nikt nie stanął w jego obronie („rada czy zdrada — aż wkońcu zrozumiałem, że milczeć wypada“); to jakiś weredyk, który powiedział mu, że jego sposób myślenia spotyka się z ogólnem potępieniem; to znów, w rozmowie z Kaczkowskim, miał dać Fredro dość dziwne sformułowanie swoich pobudek: „Wiesz, tobie powiem, chociaż o tem mówić nie lubię, że oni mnie wtenczas wzięli jako point de mire, aby do mnie strzelać, a trafić innych; uważałem zatem za swój obowiązek usunąć im tę tarczę sprzed oczu, przez którą mogli strzelać do całej warstwy społecznej“... Osobliwe rozumowanie: przestać pisać komedje, aby usunąć możność „strzelania do warstwy społecznej“, w zaraniu wielkiej rozgrywki historycznej między przeszłością a przyszłością, między szlachtą a ludem, — to za dziecinne. Bądźcobądź, tu już wchodzi w grę nie sam Goszczyński, ale owi „oni“, a chodzi jakoby o rozgrywkę klasową.
Ile w tem było urażonej ambicji karmazyna, który nie chce narażać się na to, aby lada chłystek w dzienniku mógł go szargać (ta nienawiść do dzienników i do dziennikarzy zostanie do końca jednym z najsilniejszych urazów Fredry — patrz Zapiski starucha); ile reakcji nerwowej artysty, który
- ↑ W związku z tą nadwrażliwością na krytykę, godne zaznaczenia jest, że sam Fredro rozpoczął swoją karjerę pisarską od artykułu, w którym niemiłosiernie schlastał swego zasłużonego poprzednika. Sam o tem wspomina w swojej notatce autobiograficznej: „Z ojczystych wzorów, osobliwie współczesnych, nie wiele mogłem skorzystać, gdy nawet na samym wstępie, zwyczajem młodocianym, porwałem się do skrytykowania świeżo wyszłej komedji Niemcewicza Pan Nowina, którą porąbałem w niemiłosierny, a jak teraz widzę, w najniedorzeczniejszy sposób".