mamy szukać w niej morału — wydaje się zgoła inny. To ów pokrewny Moljerowi morał „natury”, morał zwycięskiej miłości, — zdrobnionej coprawda tutaj do miłostek, — prastary morał Erosa, który drwi ze społecznych układów i mści się za pogwałcenie swojej autonomji. To nie chłosta wymierzona osobom sztuki, ale raczej dość zuchwałe drwiny z samej formy małżeństwa. I nic to nie przeszkadza, że Fredro podobno już wtedy był zakochany i marzył o małżeństwie z drogą mu kobietą. W takich rzeczach każdy siebie i swoją miłość uważa za wyjątek. Zresztą, miłość Fredry do przyszłej żony, to właśnie romans z mężatką spętaną konwenansem. Jakież sarkazmy mogła mu nastręczać instytucja małżeństwa, która jego Zofiję, młodziutką dziewczynę nieznającą świata, związała z obcym mężczyzną w zimnem i niedobranem stadle, łamiąc życie i jej i przyszłmu wybrańcowi jej serca. Nie; małżeństwo, które właśnie Fredro silił się rozbić, to nie była instytucja dla którejby miał wówczas jakieś szczególne zobowiązania.
Odczytując tę komedję, przedewszystkiem starałem się wsłuchać w jej ton. Nie będąc Towiańczykiem, uważam wszakże z Mistrzem, że ton, to jest rzecz bodaj najważniejsza, usłyszeć go, to mówi więcej i pewniej niż wszystkie mędrkowania, które, jak widzimy, mogą być tak sprzeczne. Nie, stanowczo ta komedja nie dźwięczy dramatem, ani nie słyszę w niej świstu owych rózeg. Wręcz przeciwnie, pulsuje ona zmysłową rozkoszą, którą sączy omdlewająca Elwira, do której rozdyma nozdrza młody Alfred, którą nieci zwłaszcza elektryczna Justysia, coś niby bożek miłości tego światka, miłości drwiącej sobie z więzów i nakazów. „Gdzie przysiąg trzeba, tam nikną rozkosze” — te słowa Justysi mogłyby być mottem
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/50
Ta strona została skorygowana.