czy ten, w którym — w niesprawdzonych zresztą intencjach — „poprawił” — a w istocie zepsuł — dzieło dwudziestokilkoletniego twórcy? Ja głosuję bez wahania za pierwszym; uważam, że w tym wypadku trzebaby bronić dzieła Fredry bodaj przeciw niemu samemu. I bardzo poważni ludzie byli tego samego zdania: Chmielowski, w wydaniu swojem z r. 1898, przywrócił pierwotne zakończenie komedji; również Brückner oświadcza się stanowczo za pierwszem.
Sądzę, że jeżeli ten drugi tekst Fredry znalazł dziś tak gorliwych wyznawców, to głównie dlatego, że bardziej odpowiada kursowi „pogłębiania” Fredry i robienia zeń narodowego kaznodziei, bodaj kosztem dotkliwego nakręcania oczywistości.
Jeszcze jedna uwaga.
Bieda, że (jak zauważyłem na innem miejscu) nasi fredrologowie niechętnie widać chodzą do teatru; inaczej nie gadaliby wielu rzeczy. Widziałem Męża i żonę na scenie wprawdzie tylko raz, bo następstwem pietystycznego kursu Fredry jest, że tego arcydzieła, tej rozkosznej komedji, nigdy się nie grywa. Widziałem to przedstawienie będąc młodym chłopcem, to znaczy bardzo dawno, ale właśnie ów finał utkwił mi w pamięci tak że mogę go opowiedzieć i sens tego zakończenia (pierwszego) objaśnić. Było to w Krakowie, na występach (zdaje się) Lüdowej; Lüdowa grała Elwirę, hrabiego Wacława — Sobiesław: widzę jeszcze jego kasztanowate bokobrody! Nie było mowy o „rozczulaniu paradyzu” i nie sądzę doprawdy, aby Fredro miał intencję rzucać komukolwiek ten „ochłap”. Przeciwnie, wyszła z tego zakończenia bardzo dyskretna ale wymowna ironja, doskonale zamykająca sztukę. Tyrada hrabiego wycedzona była w tonie rozmyślnie popraw-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/58
Ta strona została skorygowana.