Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

I wszyscy grają w tę dudkę...
Nie pierwszy to raz obserwuję to zjawisko. Polemizowałem już niegdyś z powodu Dam i huzarów o ten „zacny obyczaj” i „życie nieskomplikowane”. To samo tutaj. Sztuka kończy się Bogiem? Trudno nie zauważyć, że, gdyby nie „dwa posagi” Klary, sztuka nie kończyłaby się Bogiem, ale nowym procesem wytoczonym przez nieubłaganego rejenta. „Uczciwy obyczaj”? — te pieniactwa, gwałty, fałszywe świadectwa, bałwochwalczy kult pieniądza; „obraz cnoty domowej” — te szacherki z podstoliną, która wędruje niemal z rąk do rąk i w którą ojciec, przez zemstę, chciwość i pychę, chce ubrać własnego syna? Promienny uśmiech Fredry zmienia te wszystkie brzydactwa w piękno, ale czar tego uśmiechu nie powinien urzec aż do popełniania tak grubych omyłek natury moralnej. Chociaż, z drugiej strony, tego rodzaju „kiksy” zdarzają się do dziś zarówno w naszej literaturze jak krytyce tak często, że byłbym skłonny uważać je właśnie za najautentyczniejszą puściznę staropolszczyzny. A już cała niemal fredrologja roi się od nich.
Bo jeszcze dalej posunął się prof. Kucharski... Ale tutaj maleńkie wyjaśnienie. Zauważyłem, iż prof. Kucharski skłonny jest przypuszczać, że ja mu się sprzeciwiam tak często przez przekorę, lub że mu chcę dokuczać. Ani trochę. Poprostu, prof. Kucharski zajął tyle miejsce w nowszej wiedzy o Fredrze, rozwinął tak żywą czynność, wniósł tyle nowych myśli (przeważnie błędnych), zyskał tak potężne środki oddziaływania zarówno przez wydania krytyczne jak przez popularne opracowania komedyj Fredry, że każdy kto tu podejmuje w jakiejkolwiek mierze rewizję, wciąż musi się natykać na