Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/82

Ta strona została skorygowana.
VII. TROCHĘ KOMICZNA NAUKA.

Zanim posuniemy się dalej w tych „obrachunkach“, pozwolę sobie na małą dygresję. Zamłodu studja moje zaczęły się od innych gałęzi wiedzy: dopiero późno i na własną rękę zaszedłem do literatury. Tembardziej, zajmując się przeważnie piśmiennictwem obcem, nie stykałem się długo z t. zw. polonistyką. Obecnie, rozciekawiony zagadnieniem Fredry, przewertowałem mniejwięcej całą naszą fredrologję. Uderzyło mnie wiele rzeczy, którym, nie włożony do nich zawodowo, dziwowałem się z całą świeżością zdziwienia. Ponieważ spostrzeżenia moje mają ogólniejszy charakter, może nie bez pożytku będzie zwierzyć się z nich pokrótce; że zaś chodzi mi o samą rzecz, a nie o dokuczanie komukolwiek, dając przykłady, będę omijał nazwiska. To może być dobre ćwiczenie seminaryjne dla młodych polonistów: niech zgadują, co jest z którego profesora.
Naukowość historji literatury zawsze pono będzie miała cechy niepoważne. „Wiedza“ jest tu rzeczą wątpliwą; może wieść prostą drogą do głupstwa — i dodać mu wagi! — o ile nie jest złączona z wrodzonem poczuciem materjału. Toż samo praca. Nie można mówić o muzyce bez słuchu; otóż „muzykalność literacka“ jest rzeczą, która dość często stroni od najpilniejszych naukowców. Mogliby, mimo to, zapewne, oddawać sporo usług; cóż, kiedy łatwo zatracają granice swojej kompetencji, zwłaszcza gdy, posadzeni na katedrze profesorskiej, przechodzą od szperań do syntez, do egzegez twórczości, oczywiście wedle swoich pojęć i swojemi metodami. Na dowód jak karykaturalne wynikają stąd rzeczy, dam jeden przykład — wzięty spośród wielu. Chodzi znów