jak gruntownie przetrząśnięto wszystkie „wpływy“ działające na Fredrę!
Wpływy! Tę wpływomanję atakowano już nieraz i zaczepiano wartość tej metody. Nie znaczy to oczywiście, aby przeczyć faktowi zapłodnień duchowych i odmawiać prawa do ich badań. Owszem, ten proces zapylenia jest rzeczą jedną z najciekawszych, ale najdelikatniejszych. W naszej nauce literatury, a zwłaszcza we fredrologji, sprowadza się to badanie do mechanicznego i często bardzo naciąganego zestawiania figur i sytuacyj. Odkąd jestem krytykiem teatralnym, zdawałem sprawę z tysiąca blisko sztuk i wiem jak bardzo powtarzają się w teatrze motywy, tak że dla każdej sceny możnaby znaleźć obfitość parantel, często zgoła autorowi nieznanych. Cała rzecz w tem, że nowsi autorowie chodzą sobie na swobodzie i nikt ich nie bierze na śledztwo, a inni — „klasycy“ — dostąpili tego wątpliwego honoru, że muszą zdać rachunek z każdego słowa. Kto się tam troszczy o analogje i „wpływy“ w sztukach Kiedrzyńskiego, Perzyńskiego, a nawet Zapolskiej! Natomiast u Fredry niema sceny, w której nie znalezionoby tuzina zapożyczeń. Byłaby to dość niewinna zabawa quasi-naukowa, gdyby z niej nie płynęła sugestja, bynajmniej nie obojętna, owszem szkodliwa, a przeraźliwie sprzeczna z prawdą, że Fredro jest — najmniej oryginalnym z naszych scenicznych pisarzy! W dodatku traktuje się na jednym planie błahe komedyjki Fredry i jego arcydzieła: wyliczywszy wszystkie rzekome pożyczki jakiejś Lity et Comp., lub czegoś podobnego, taki profesor konkluduje z całą powagą, że „Fredro nie odznaczał się bogatą inwencją“...
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/85
Ta strona została skorygowana.