Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

kładem. Dziś, Gucio, w swoim niegdyś modnym rajtroczku, wydaje się arcypolski; owym współczesnym Polakom, którzy jeszcze nosili bekiesze i palone buty, wydawał się ten furfant — razem ze swoim „magnetyzmem” — raczej cudzoziemski. Kiedy dziś kurtyna się podnosi i ukazuje nam stylowy salonik pani Dobrójskiej, ten i ów wzdycha: „jakie to polskie!” — dla współczesnych byłaby to cudzoziemczyzna. Tożsamo obyczajowo: ta swoboda panien, którą pani Dobrójska ledwie miarkuje jakiem łagodnem słówkiem, te wojny miłosne, wszystko to, w roku osiemset trzydziestym i którymś, mogło się wydawać dość niepolskie; atmosfera ta natomiast bardzo była bliska obyczajom (bodaj scenicznym) ludzi z tej samej sfery na drugim krańcu Europy.
Tak więc, mam wrażenie, że owa sławna polskość Fredry, akcentowana dziś może do zbytku, więcej się przyczyniła do zaciemnienia niż do wyjaśnienia problemu. Jak w znanej anegdocie: Słoń a kwestja polska. Raz widziany od głowy, raz od ogona, ale zawsze ten sam słoń. Tymczasem tutaj, zamiast szowinizmu, trzebaby raczej trochę... marxizmu. Życie wolne od trosk codziennych, pozwalające na zbytek i fantazję uczucia, życie pewnej sfery, — rodzi pewne objawy. Te same warunki społeczne tworzą tę samą nadbudowę moralną, te same wady i cnoty; dlatego i chłopak lekkoduch, i ciepły stryjaszek, i mama, i panny, i cały dwór, tyle mają cech podobnych u Fredry i u Musseta.
Z tego samego klasowego podłoża wynikają i inne analogje. Bardzo trafnie wyczuł Grzymała-Siedlecki mussetyzm owej najbardziej zdawałoby się polskiej i zaściankowej komedji: Pan Jowialski. Bo i hrabia Oleś Fredro i wicehrabia Alfred de Musset musieli zbierać wzorki w pewnej sferze. Do-