ny i uparty. Robi wciąż szaleństwa i wciąż chce, aby podziwiać jego praktyczność i rozsądek. Zjada go lichwa, wciąż marzy o jakimś heroicznym środku, któryby go na zawsze oswobodził. Niema mowy o przyjeździe do Wierzchowni, na to nie może sobie pozwolić, mimo że dałoby mu to kilka tygodni odpoczynku w przyjacielskiej atmosferze: ale, w rezultacie, puszcza się z dnia na dzień na Sardynię, z fantastycznym pomysłem uruchomienia kopalni srebra, poniechanych tam przed dwoma tysiącami lat przez Rzymian, i — podróż ta, wraz z pobytem we Włoszech, zajmuje mu trzy miesiące. Listy jego stają się rzadkie, a kiedy pani Hańska skarży się na to i próbuje represalji, pisze jej z oburzeniem:
„Och, jaka mi się wydajesz mała, jak dobrze widać, że jesteś z tego
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pani Hańska.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.