Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

potem a jeszcze dłużej przedtem. Przypomniał mi się namiot, przy którym pełniłem służbę galopanta, dama, do której przez nieśmiałość nie umiałem się odezwać, rakowe rękawiczki splamione lodami... Stanął mi przed oczyma cały ów dawny Kraków ze swojem „coté de Guermantes“ i „coté de chez Swann“, jakże godny jakiego Prousta; ta mała mieścina nabita talentami, fumami, herbami, dewocją, staropanieństwem i musową cnotą, pełna niewyładowanych energji, niewyżytych marzeń. Dla tego wszystkiego było tylko jedno ujście: — dobroczynność. — Dobroczynne koncerty, dobroczynne teatry amatorskie, dobroczynne wenty, szlichtady, oto było jedyne magiczne słowo, które rozgrzeszało odrobinę życia. Gdyby nie ten wentyl, pękłaby chyba pokrywa tego kotła z kiszoną kapustą. Dobroczynność stanowiła teren, gdzie schodziły się wszystkie stany; platformę, na której mieszczka mogła zazdrościć a hrabina imponować, gdzie poeta mógł otrzeć się o smukłe linje „panny z towarzystwa“, a młody hrabicz wycałować o zmroku w klombie przystojną córkę korzennego kupca.
Park Krakowski, oto było miniaturowe boisko tych dobroczynnych turniejów, ze swoją miniaturową sadzaweczką, z miniaturowym zwierzyńcem, gdzie przechadzał się rachityczny niedźwiedź i dwie papugi. Nad tą sadzawką wyczyniał swoje cuda w zakresie ogni sztucznych pyro-