Balonika zaprosić do namiotu wróżb! Atrakcje się zużyły, toby było coś nowego...
Zaproszono nas. Ponuro, ciężkim i niedbałym krokiem wkroczyło do namiotu kilku drabów, aby objąć w posiadanie laboratorjum wróżb. Miłe i ładne aktorki (też rewolucja!) zasiadły na froncie. Nowi wróżbici mieli dziwne, nieznane tam wprzód obyczaje... Zdjęli surduty, kamizelki, bo czerwiec był upalny, i posłali do hrabiny prezesowej z prośbą o flaszkę koniaku i wodę sodową. Zdziwienie, narady, szepty — wkońcu dano flaszkę. Skoro się powiedziało A, trzeba powiedzieć B, zdecydowała zwolenniczka modernizacji festynu. Zaczęła napływać publiczność. Na pierwszy ogień podeszła jakaś młodziutka panienka z mamą. Panienka wzięła kartkę i nakreśliła pytanie: „Czy będę sławną?“ Jakież było osłupienie mamy, kiedy, nachyliwszy się przez ramię córki, zamiast zwykłej w tym namiocie karmelkowej odpowiedzi, wyczytała:
Różne rodzaje sławy bywają na świecie.
Może urodzisz kiedy o dwóch głowach dziecię...
Mama podniosła krzyk, poleciała do prezesowej. Jak się to skończyło, nie pamiętam, ale to wiem, że ten namiot wróżb to był słup graniczny dzielący uciechy dawnego i nowego Krakowa...