sze, dziś cokolwiek zbankrutowane wiary, panacea demokracji, plebiscytów, powszechnych głosowań, wieców, większości, parlamentów, wszystko to, wszędzie zdetronizowane potrochu w polityce, ma znaleźć schronienie w tej instytucji literackiej. Oba te rysy stanowią, mojem zdaniem, zasadniczą wadę projektu, bo każda rzecz jeżeli ma być celowa, musi być zbudowana ze swoistego materjału i musi się opierać na własnej logice.
Uderza to już w Związkach zawodowych literatury: pojęcie przeniesione z innych stanów, tutaj iluzoryczne, o czem wie każdy kto się stykał z życiem stowarzyszeń literackich. Czy ktoś, kto wyda własnym kosztem na welinie tom czy parę tomów — dajmy na to — lichych wierszy, może twierdzić, że literatura jest jego zawodem? Ale gdzie postawić kryterjum i granice? Związki i stowarzyszenia biorą rzecz — i nie mogą inaczej — bardzo szeroko, bardzo mechanicznie: fakt drukowania czegokolwiek decyduje o przyjęciu. Dlatego każdy związek literacki może być natychmiast zmajoryzowany przez dyletantów, grafomanów, w najlepszym razie przez miernoty. Wielki pisarz ma w nim taki sam głos, co ktokolwiek kto czemkolwiek zadrukował kilkanaście arkuszy papieru.
Taki sam głos, i to w teorji; w praktyce majoryzacja może iść znacznie dalej. Bo prawdziwi pisarze przeważnie stronią od tych „walnych
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.