zdolne poprawiać błędy stylistyczne Balzaka, a żyjące wśród oceanu pszenicy i morza chłopów nie umiejących pisać ani czytać. I zaczęła się w nim budzić nieprzeparta ciekawość poznania Polski; możnaby powiedzieć nostalgja za tym krajem, którego nigdy nie widział, ale w którym spędził niemal dwa lata ze swoim ukochanym mistrzem. No i przyjechał do nas. Początkowo miał zamiar wiernie odtworzyć sposób podróży Balzaka, który jechał do Polski bez przestanku, nie rozbierając się ośm dni i ośm nocy, koleją, dyliżansem, bryczką, kibitką; ale w końcu pan Bouteron dał się zaniepokojonym przyjaciołom ubłagać i wsadzić do sypialnego wagonu. Przyjechał do nas znając nas już, ze szczerą dla nas sympatją i przyjaźnią, pragnąc niejako odnowić węzły nawiązane przed stu laty. Przyjmijmy go jak najserdeczniej, pokażmy mu nasze życie, nasze obyczaje, nasze trunki: ale przedewszystkiem to, co jego, obrońcę i rycerza pani Hańskiej, może zainteresować najbardziej: nasze kobiety. Pan Bouteron jest świetnym pisarzem a do tego bibljotekarzem Akademji, styka się codzień z całą wielką literaturą francuską, reklama jaką nam może zrobić w tej mierze, jest nie do pogardzenia. Nikt nie przewidzi co z tego może wyniknąć: może jakie nowe listy nowych cudzoziemek do nowych genjuszów i, za sto lat, — nowe apologje.