dzinie religji i polskiego, a często i na innych, draby rżnęły w karty, w scyzoryk, organizowali biuro loterji, aby wyłudzać pieniądze z naiwnych. Jeden był w pozaszkolnych godzinach pomocnikiem klakiera, przynosił — o zgrozo! — fotografje aktorek, handlował kontramarkami na galerję po parę groszy. O dziwkach mówili tak, jak sam Antoni Beaupré za swoich dobrych czasów. Dla mnie, naiwnego wówczas jak nowonarodzone dziecko, były to, powtarzam, nowe światy. Garnąłem się też do tych patrjarchów, robiłem im zadania, podpowiadałem im jak rutynowany sufler, za co odwdzięczali mi się jak umieli, dzieląc się ze mną — doświadczeniem. Byłem jak ów ptaszek — nie pamiętam nazwiska — który mieszka w paszczy krokodyla i wykała mu zęby. Idealna symbioza.
Po jakimś czasie, profesor, widząc tę komitywę, nabrał wątpliwości co do celowości swojej metody pedagogicznej: przesadził mnie zpowrotem do pierwszej ławki. Ale węzły były zadzierzgnięte, już zasmakowałem w tem wytrawnem towarzystwie, już mi się wydawały mdłe zabawy malców. Na pauzie składałem tam wizyty, na godzinach pobłażliwych lub roztargnionych profesorów udawałem, że nie wiem o zmianie i wracałem do ostatniej ławy. Jednego dnia draby umówiły się ze mną na wieczór poza szkołą.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.