Lecimy z przeciętną szybkością 170 kilometrów na godzinę. Ale trzeba spoglądać na zegar, aby wiedzieć o tem. Ziemia pod nogami ucieka, ale dość flegmatycznie, jakby nie zwracała na nas uwagi. Rzeki lśnią się ślicznemi srebrnemi wstęgami. Samolot przebywa codziennie tę samą drogę prawie co do metra, identycznie. Parę razy w ciągu drogi znaki lotnicze potwierdzają mu, że nie zbłądził. Wysokość lotu zależy od warunków atmosfery danego dnia. W ów pogodny dzień majowy lecimy sobie spokojnym truchcikiem na jakieś 400 metrów nad ziemią, niziutko, równiutko. Zostawiamy na prawo Lublin, blisko pół drogi. Rozkoszna jazda.
I oto niewdzięczność człowieka! Nawet na tych parę godzin nie wystarczyło cudu. Po godzinie wszystko wydaje się ludziom tak naturalne! Narkotyk przestaje działać, a raczej zmienia się jego działanie: po okresie podniecenia, senność. Towarzysze podróży drzemią już od dawna. Mnie się też oczy kleją, siłą trzymam je otwarte, aby gromadzić (zawodowo!) jakieś wrażenia. Ale nic. Wciąż to szczęście, mniej intensywne już coprawda, trochę zdziwione, trochę senne. Idzie ono zwłaszcza od wielkich kęp zieloności rozrzuconych po ziemi niby pęki mchu: to lasy. Lasy to wielkie akumulatory szczęścia, nawet dla chodzących po ziemi.
Na lewo Dęblin, potem długo nic. (Zdaje mi się, że spałem trochę). P. Czesław Garliński, sta-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.