Wieki całe artyści pozbawieni byli praw. Siali bogactwa, a żyli i umierali w nędzy. Gdyby zestawić graficznie miljardowe obroty jakie dały np. wydane drukiem i wystawione na scenie komedje Moliera z nikłemi zarobkami genialnego pisarza, przeraziłyby nas te proporcje. I moralne prawa twórcy długo nie były chronione. Każdy mógł cudzy utwór brać, przedrukowywać, przerabiać, okrawać, opatrzyć innem nazwiskiem, przywłaszczyć sobie i wydać skradziony rękopis. Budowla praw autorskich, to rzecz stosunkowo dość świeża.
Bezbronni byli artyści gdy żyli w rozproszeniu; sytuacja ich poprawiła się znacznie, odkąd zaczęli się zrzeszać, tworzyć organizacje. Organizacje te, oparte na wzorach innych pracowników, mają swoje słabizny i swoje niebezpieczeństwa, niwelują to co z natury swojej stoi nierównością, normują to co stoi wyjątkowością. Ale w pewnym zakresie oddają one usługi. To, że, dzięki „Zaiksowi“, kompozytor-Anglik mieszkający w Londynie otrzymuje swój procencik