ktoś zagarnął i spożytkował ich twórcze pomysły. A cóż dopiero sprawa tak nieuchwytna jak pomysły reżyserskie, jak nastrój, jak ton utworu.
Bo wszak rzadko mamy tu do czynienia z kopjowaniem mechanicznem. Zazwyczaj ktoś bierze od kogoś pomysł, modyfikuje go indywidualnie, dostraja do odmiennych warunków, wprowadza nowe szczegóły. Kto się w tem rozezna, któryż sąd ma to rozstrzygnąć? Pomysły reżysera z jednej sztuki może ktoś wprowadzić do innego utworu; wówczas zależność staje się jeszcze bardziej nieuchwytna. Pewne rozwiązania artystyczne wchodzą niejako w krew teatru, jedni przekazują je drugim, stają się one powszechną własnością. Któż dziś rozezna w danej reżyserji, ile w niej jest „procent“ jakiegoś Reinharda czy Tairowa? Ten sam reżyser, który upominałby się o patent na swoją reżyserję, czyż może sam wiedzieć ile w nią weszło cudzej myśli? Jedni biorą od drugich i podają znów innym, i to jest ewolucja sztuki.
Toteż projekt ochrony praw reżyserskich, mimo że popierany bardzo energicznie, napotkał dwa sprzeciwy. Pierwszy natury prawnej: rzecz jest w zasadzie słuszna, mówiono, ale niema w kodeksach naszych (w polskim podobno jest?) punktu, któryby chronił rzecz tak ulotną jak pomysł reżyserski. Stwierdzenie przywłaszczeń połączone byłoby w praktyce z niezmiernemi trudnościami. Można starać się te prawa ubez-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.