Droga Pani Izo!
Przeczytałem pani artykulik o Przedwojennych matkach i słowa mnie poświęcone z powodu mego przebrzmiałego już feljetonu. Powyrywane luźne moje zdania, z zatraceniem ich tonu i sensu w całości, nie jest to najrzetelniejszy sposób informowania o pisarzu w piśmie, które jego działalność latami metodycznie przemilcza. Ale lepszy rydz jak nic. „Odraza, obrzydzenie, żakowskie kpiny“, etc. Nie są te epitety dla mnie niczem nowem; przeciwnie, uważam, że się pani ze mną obeszła dość łagodnie. Od samego początku mojej działalności pisarskiej przywykłem do znacznie ostrzejszego tonu. Pierwsza recenzja, jaką wogóle miałem w życiu po moim tomiku wierszy, ukazała się w organie stróżów katolickich i roiła się od epitetów, jak: „zwyrodniały głuptas“, „znikczemniały drab“, „obryzgiwanie błotem“ — „zanik wszelkiego moralnego czucia“ — etc. Drugi mój tomik zaliczył pewien recenzent do