żemy z sobą przestawać: węglarz nie powala drugiego węglarza. I, śmiejąc się, uścisnęliśmy sobie ręce. Zdaje mi się, że ze wszystkimi było potrosze tak samo. Bo oczywiście żadna z tych spraw honorowych, które zajęły kilka miesięcy życia uniwersyteckiego, nie doczekała się załatwienia; nie było sposobu; były to niby „linje wichrowate“, które się nigdzie nie przetną.
Naogół braliśmy te rzeczy bardzo serjo. Pamiętam sytuację, gdy z powodu wylewu Wisły koniec ulicy Wolskiej był zalany, wraz z domem, gdzie na parterze mieszkał ktoś, kogo miało się wyzwać. Sekundanci wsiedli do łodzi rybackiej kursującej po zalanych ulicach, i po formie, w terminie 24 godzin, w przepisowych czarnych tużurkach, weszli przez okno do pokoju przeciwnika, gdzie zostawili na stole bilety wizytowe.
Ale przypominam sobie zwłaszcza jedną sprawę, która doskonale maluje trudności, mogące wyniknąć z sytuacyj, w których dzieciństwo kombinuje się z rzeczą groźną.
Było tak. Dwóch artystów przemówiło się o coś: jeden poprosił drugiego, aby go zechciał uważać za nieznajomego. W jakiś czas potem spotkali się w towarzystwie. Stosownie do wyrażonego życzenia, drugi, witając się z kilkoma znajomymi, udał że nie widzi pierwszego i nie podał mu ręki. Tamten, który już zdążył zapomnieć o swojej prośbie, z natury porywczy, nie namyślając się długo wyciął mu policzek.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.