Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

Głupia sprawa! Obaj porządni ludzie, obaj tędzy artyści, poszło właściwie o nic, nieporozumienie. Ale cóż, „obraza trzeciego stopnia“! Sekundanci obu stron należeli do tego samego kółka i z jednaką życzliwością odnosili się do obu wrogów; czuli konieczność zmazania obrazy. Ale pojedynek... malarze... nuż jeden drugiego zrani w rękę, djabli wezmą malarstwo... dla takiego głupstwa! Zanim przyszło do urzędowego spotkania sekundantów, zaczęły się pokątne konszachty. Nieśmiało, półsłówkami, jedna strona zaczęła sondować drugą, czy nie mogłoby się zdarzyć, żeby do pistoletów — bo oczywiście o czem innem nie mogło być mowy — zapomnieć włożyć kul? Skoro obraza — mimo iż ciężka — była nieporozumieniem, symboliczne jej zmycie mogłoby wystarczyć... Gdy poufnie rzecz zdawała się dojrzałą, sekundanci zebrali się urzędowo. Wszystko odbyło się z największą powagą, nikt nie zrobił najlżejszej aluzji do prywatnych pogwarek; uznano w oschłych słowach, że obraza jest ciężka, że wymaga zadośćuczynienia z bronią w ręku, i to na najostrzejszych warunkach. Ustalono dwadzieścia kroków, trzy strzały, pistolety gwintowane (co sobie mieli żałować); postarano się o lekarzy, którzy oczywiście nie byli w sekrecie i którzy, jak w owej nowelce Prusa, porozkładali na trawie z wielkiem przejęciem błyszczące kleszcze położnicze; i, w śliczny majowy ranek, w zielonym lasku, odbyło się spotkanie.