ciem niemal przykrem, z uczuciem zażenowania, to imię gniotło mnie swoją powagą, zdawało mi się, że nie można tam mówić inaczej niż ściszonym głosem jak w kościele. Zastaję salę wesołą, śmiejącą się, życzliwą. Z rozmów z mieszkańcami dowiaduję się o ewolucji nowego Verdun: zburzone do szczętu miasto otworzyło pole przedsiębiorstwom odbudowy, rozwinął się przemysł materjąłem wojennym, wydobywanym z ziemi mimo ciągłego niebezpieczeństwa eksplozji granatów, któremi ziemia jest wprost naszpikowana. I Verdun stało się potrosze miastem świeżych fortun, dancingów, kawiarni...
Jestem gościem dyrektora miejscowego liceum, p. Gouze. Dyrektor, serdeczny i sympatyczny gospodarz, prosi mnie, abym z nim zaszedł do klasy: chciałby mnie zapoznać ze starszymi uczniami, którzy byli na odczycie. Rad nie rad poddaję się tej ceremonji, i oto dyrektor wprowadza mnie i przedstawia uczniom, mówiąc że pragnął aby mnie obejrzeli zbliska jako rzadki przykład siły charakteru! Chciałbym się pod ziemię zapaść! Nie mam pretensji służyć za wzór jakichkolwiek cnót nawet w Warszawie, ale być demonstrowanym jako przykład siły charakteru w — — Verdun, to już trochę za wiele! Śmiać mi się chce z samego siebie, a zarazem mam uczucie jakby mi po gębie dano; wymykam się z klasy bojąc się spojrzeć na studentów.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.