Świeży epizod mego procesu przeciw redaktorowi Czasu o pogwałcenie prawa autorskiego, który rozegrał się przed Sądem Najwyższym, nasuwa mi pewną anegdotę z czasów szkolnych.
Jak wiadomo, w gimnazjach, odbywa się trzy razy na rok masowa spowiedź. Oczywiście, katecheci gimnazjalni nie mogą nastarczyć pracy wyspowiadania w ciągu jednego popołudnia tysięcy dzieciaków: dopożycza się tedy w tym celu księży z zewnątrz, księży świeckich, zakonników, skąd się da. Otóż zdarzyło się, że, między temi pomocniczemi siłami, znalazł się kapelan więzienny. Zacny kapłan, nawykły co dnia przyjmować zwierzenia morderców, podpalaczy, kazirodców, z pewnem zniecierpliwieniem słuchał drobnych grzeszków dziecinnych: raz po raz trzepał nerwowo palcami i przerywał: „Nie gadaj drobiazgów, grubsze mów, grubsze mów!“
Boję się, że niektórzy z naszych sędziów, powołanych przez nową, a w zasadzie tak dobroczynną ustawę, do sądzenia sporów literackich, znajdą się potrosze w roli owego kapelana wię-