Jesteśmy państwem młodem, wszystko znajduje się u nas w fazie tworzenia. Tworzą się ustawy, krystalizuje się ich stosowanie, narasta teorja i praktyka życia. Dlatego uważam, iż pożyteczne jest, aby każda rzecz za wczasu była poddana dyskusji; aby obok fachowości miał głos i prosty rozsądek; aby narówni z piórem, które pisze ustawy, miała prawo głosu (lub pisku) i skóra, na której te ustawy są pisane. Dlatego chciałem dziś pomówić o opodatkowaniu literatów.
Wychowałem się w Krakowie, a więc w zaborze austrjackim. Austrja, jak wiadomo, słynęła z fiskalizmu; „ludy“ jej były przygniecione podatkami. I oto, obracając się w kolach literackich, nie słyszałem nigdy, aby literat od swoich dochodów z pióra płacił cośkolwiek. Widocznie to potężne mocarstwo uważało za niegodne siebie urządzać polowanie na żywioł dość nieuchwytny, a tak mało wróżący zysku. Nic dla literatury nie robiło, ale też nic od niej nie żądało. Poprostu „filanc“ i komornik nie chcieli się paskudzić li-