Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/28

Ta strona została uwierzytelniona.

skiej dał mi się mocno we znaki. Statek nasz — „stara łupina niemiecka“, jak go określił jeden z urzędników towarzystwa Hamburg-Amerika-Linie, kołysał się jak huśtawka, wiatr dął potężnie i deszcz co chwila ćwiczył pokład. Zegarek mój wskazywał dziesiątą rano: brudne, szaro-zielone fale rozbijały się z szumem o boki statku, za okrętem sunęły mewy tak uroczyście, iż rzekłbyś należą do policji pruskiej i z właściwem jej namaszczeniem pełnią swą powinność. Kołysanie statku, deszcz i wiatr wzmagały się z każdą chwilą, doczekawszy się więc posiłku, przypomniałem dobre, stare przysłowie niemieckie: „nach dem Essen soll man schlafen nicht vergessen.“
Pod wieczór zatrzymaliśmy się na pierwszy popas w Boulogne. Zabraliśmy stąd martwy i żywy towar — ten ostatni w postaci Turków i Arabów, tłumnie uciekających przed wojną,, ażeby dostać się... na plantacje kawy w Sâo Paulo. Cichy i spokojny przed chwilą statek zalała fala ludzka, wrzeszcząca, klnąca, cuchnąca drzewem sandałowem i jakiemiś wschodniemi wonnościami. Natychmiast też utworzyło się koło nas piekiełko ludzkie, stanowiące jaskrawy kontrast ze spokojem pysznej, dziwnie błękitnej nocy na kanale La Manche. Na ciemno-szafirowej toni — tysiące drobnych światełek, w górze mirjady gwiazd,