Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 15
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Czego tam znowu bała się?
— Bała się, stryjaszku, żeby mnie moskale do wojska nie wzięli.
Pan Cezary zmarszczył brwi:
— Wstydź się, chłopcze. Że twoja matka używa takich wyrażeń, nie dziwię się. Ale w ustach wykształconego i dobrze wychowanego człowieka takie obelżywe przezwisko, jak „moskale“ jest nad wyraz karygodne. Nic nie znaczy, oprócz gminnych manjer. Już to u nas jest widać w naturze, że swój patrjotyzm objawiamy pokazywaniem figi w kieszeni. Rosjanie są wielkim i bratnim dla nas narodem, ich cesarz jest królem polskim, a teraz ci właśnie „moskale“ walczą i przelewają krew i za Polskę, chcąc wyrwać z jarzma pruskiego i austrjackiego zagrabione części naszej ojczyzny. Winniśmy im wdzięczność, szacunek i współdziałanie, a nie niemądre przytyki. Czy rozumiesz mnie?
— Rozumiem, stryjaszku. To znaczy, że należy pójść do wojska.
— Nie, przyjacielu, tego nie powiedziałem. Oczywiście, na większości cięży ten obowiązek. Ale ty, jako ostatni z rodu, dla jego dobra powinieneś tego uniknąć. Pomyślę o tem. Sądzę, że bez zbytnich trudności wyrobię dla ciebie „biały bilet“.
— Bardzo dziękuję stryjaszkowi.
Piotr zameldował, że podano do stołu.
Przeszli do wspaniałej jadalni o wielkim owalnym stole. Ze względu na obecność lokaja, który stanął, jak manekin, za krzesłem Józefa, i Piotra za własnem, pan Cezary zaczął mówić po francusku. Początkowo upewniał się co kilka zdań, czy bratanek dostatecznie dobrze go rozumie, później mówił już prawie bez przerwy.
— Otóż chociaż nie wątpię w zwycięstwo Rosji, jeżeli tylko zniewieściała Francja nie zawiedzie, jednak wolę wziąć pod uwagę możliwość różnych wahań frontu. Na wojnie, jak na wojnie. Możliwą jest rzeczą, że i Warszawa, nie daj Boże, znajdzie się w sferze działań wojennych. Naraziłoby to twoje studja na przerwę. Dla uniknięcia tego postanowiłem wysłać cię do Petersburga.
Józef szeroko otworzył oczy.
— Mam w Petersburgu swoje mieszkanie. Tam się urządzisz... Szparagi, chłopcze, je się palcami tak, jak ja.
Zaczerwienił się aż po białka oczu i czemprędzej odłożył widelec.
Pan Cezary, widząc jego zmieszanie, powiedział łagodnie:
— Jeżeli czegoś nie umiesz, Józefie, nie rób tego nigdy, zanim nie zobaczysz, jak robią to ci, którzy umieją. Wstydzić się niema czego. Jesteś jeszcze młody i powinieneś mieć dość zmysłu spostrzegawczego, by szybko orjentować się w nieznanych sobie czynnościach. Trzeba zawsze w życiu stosować się do tego, co jest przyjęte i uznane przez szanownych, poważnych i spokojnych ludzi. Rozumiesz mnie, mój chłopcze?
— Rozumiem, stryjaszku.
— Sztuka życia, a radzę ci to dobrze zapamiętać, nie polega na wyróżnianiu się, lecz na stosowaniu się do ogólnych form. Nie dotyczy to tylko sposobu jedzenia, lecz i wszystkich innych spraw na świecie, w stosunku tak do znajomych i obcych, jak do państwa i społeczeństwa, a nawet do samego siebie.
Do końca kolacji pan Cezary mówił o Petersburgu, przerywając sobie tylko dwa razy: raz dla zwrócenia uwagi Józefa, że nóż należy trzymać za koniec trzonka (tak, jak pan Cezary) i dwa, że serwetki po jedzeniu nie trzeba składać.
Po kolacji pan Cezary palił, jak zwykle, cygaro w gabinecie, a Józef siedział z drugiej strony biurka i słuchał uważnie słów stryja. Tuż-tuż na biurku stała figurynka Chińczyka i Józef czuł wprost nieprzepartą chęć puszczenia w ruch jego głowy. Wystarczało sięgnąć ręką. Lecz przecież nie mógł sobie na taką swobodę pozwolić. To też niemal ulgę sprawiło mu, gdy wreszcie stryj Cezary zwrócił uwagę na „kiwony“ i wprawił je w miarowy poważny ruch potakujący.
— W Petersburgu, nazajutrz po przyjeździe — mówił stary pan — pójdziesz na ulicę Fontankę 37 do pani Kulman, Adrianny Robertówny Kulman, dam ci list do tej damy. Przy jej stosunkach i znajomości życia nie sprawi jej zbyt wiele kłopotu moja prośba, by zajęła się tobą. Zapiszesz się, oczywiście, na filozofję i będziesz uczyć się pilnie. Jednakże nie powinieneś zanedbywać życia towarzyskiego. Daje ono dwie rzeczy niezwykle cenne: takt i obejście. Proszę, byś sobie dokładnie zapamiętał, jak wielką wagę przywiązuję do tych dwóch zalet, nieodzownych dla każdego człowieka kultury: takt i obejście. Rozumiesz?
— Rozumiem, stryjaszku.
— To dobrze. Pozatem kategorycznie nie życzę sobie, byś na uniwersytecie zbliżał się do studentów o gminnych manjerach, o przewróconych głowach, socjalistów, demokratów i innych nihilistów. Od wszystkich tych jaknajdalej. Również unikaj bliższej znajomości z Polakami o instynktach wichrzycielskich, którym roi się w niedowarzonych mózgach jakaś tam niepodległość i inne romantyczne utopje. Wykluczam możliwość twego udziału w jakichkolwiek tajnych, czy jawnych stowarzyszeniach, partjach, związkach. Masz pamiętać, że nosisz moje nazwisko, a ja jestem tam znany i szanowany. Wierzę, że jesteś dość uczciwy, by za to, co ci daję nie odpłacić mi niewdzięcznością.

(D. c. n.).