Zasiadł do pisania listu:
Kochana Mamo!
List ten znowu wysyłam przez Szwecję. Nie wiem czy do Twoich rąk dojdzie, jak nie wiem, czy którykolwiek z moich ostatnich listów otrzymałaś. Ostatni miałem od Ciebie dwa lata temu! Co się tam u was dzieje? Czy wiesz cokolwiek o ciotce Michalinie i Natce? Do Piotrogrodu dochodzą różne wiadomości, ale ze zrozumiałych względów nie mogę o nich pisać.
Ja za dwie godziny wyjeżdżam na front, a właściwie na tyły naszej armji jako wojskowy urzędnik Ziemskiego Sojuzu. Studja trzeba było przerwać, gdyż białe bilety już nie chronią. Stryj wystarał się, by mnie wsadzić do aprowizacji Ziemskiego Sojuzu. Nie obawiaj się, życiu memu nic nie grozi, bo będę o sto wiorst od frontu. Stryj jest zdrów, dzięki Bogu i pomimo tego, że miał straty na dostawach, jest w doskonałym humorze, bo interesy są świetne. Napisałem trzeci wiersz, bardzo długi o Napoleonie. Stryj jeździł z nim do redakcji, ale niewiadomo czy wydrukują, bo tutaj nie bardzo są zadowoleni z Francji i polskie pismo drukując wiersz o Napoleonie mogłoby narazić się władzom, dając do zrozumienia, że Polacy nie polegają całkowicie na Rosji, a chcą poparcia całej Ententy.
To jest bardzo wielka polityka i ja się na tem nie znam, ale stryj powiada, że w redakcji mają słuszność, a wiersz jest dobry, chociaż jedna panna, której pokazywałem mówiła, że niebardzo.
Pisz, Mamo, co u was słychać j jak Twoje zdrowie? Stryj mi listy prześle na front. Całuję Ciebie mocno wujaszka Mieczysława i Hankę też. Państwu Hejbowskim ukłony.
Józef.
Piotrogród, 3. II. 1917 r.
Zakleił kopertę, wypisał skomplikowany adres i zaczął się pakować. Zabierał ze sobą tylko najniezbędniejsze rzeczy. Jak front, to front!
Dokumenty podróży miał wystawione do stacji Połock, skąd miał konwojować transport cukru i bielizny do punktu 374-go.
Miał poważne obawy, jak sobie z tem da radę i gdyby nie to, że wraz z nim jechał obrotny i sprytny Radosławski, niepokoiłby się jeszcze więcej.
Właśnie, gdy przeglądał swoje papiery, wrócił stryj Cezary, zarumieniony od mrozu z sopelkami szronu na wąsach i uśmiechnięty, przywitał Józefa wesoło:
— No cóż, poruczniku!? Wyglądasz mi w tym mundurze na prawdziwego Domaszkę, potomka tych, co bili Tatarów i Szwedów!
— Żartuje stryjaszek — speszył się Józef.
Pomimo znacznie cieplejszego stosunku między nim a stryjem, wciąż pan Cezary był dlań człowiekiem, przed którym najwięcej czuł respktu i zażenowania.
— Przeglądam swoje dokumenty, stryjaszku, — dodał — i nie wiem, jak sobie poradzę... Nie znam się na tych rzeczach...
— Nie święci garnki lepią, Józefie. Patrz co robią inni, nie wstydź się zasięgnąć rady starszych i postaraj się wyzbyć żądania od siebie doskonałości. Trzeba zawsze wierzyć, że to, co się robi, jest robione dobrze. Człowiek, bowiem, nie mający uznania i szacunku dla siebie, nie może oczekiwać tego od innych, a przeciwnie ceniąc siebie podnosi swoją wartość w oczach otoczenia. Czy rozumiesz mnie chłopcze?
— Rozumiem, stryjaszku.
— Zatem jedź i niech ci się dobrze powodzi. Pieniędzy masz dość, gdyby ci zabrakło, depeszuj.
W pół godziny później siedział już w wagonie wraz z Radosławskim. Póki byli w przedziale sami, rozmawiali popolsku, gdy jednak weszło jeszcze kilka osób, przeszli na język rosyjski. Byli przecie w mundurach — jakoś nie wypadało.
Pociąg szedł tylko do Witebska, Tam musieli się przesiąść. Dworzec pełen był wojska, w poczekalniach stały liczne rzesze z rannymi. Czuło się już bliskość frontu. W bufecie stacyjnym tłoczyli się oficerowie, nieogoleni w brudnych i nieraz podartych kożuchach i bekieszach, tak różni od tych elegantów, których tylu spotykało się w Piotrogrodzie. Ci tutaj nie różnili niemal zwykłych żołnierzy, nie zwracali uwagi na oficerów wyższych rang, salutowali niedbale i wcale nie „sztorcowali“ szeregowców za nie oddawanie „czesti“. Ta poufałość i brak dyscypliny nie podobały się Józefowi, chociaż rozumiał, że na froncie wojsko ma pilniejsze i ważniejsze sprawy niż ścisłe przestrzeganie form.
Po kilku godzinach oswoił się jednak z tym stanem i już nie wyciągał się, jak struna, przed generałami i pułkownikami.
Tu już nie istniały rozkłady jazdy. Domaszko i Radosławski ulokowali się wreszcie w jakimś pociągu z amunicją, który przystawał nietylko na stacjach, lecz czasami i w szczerem polu. Dopiero późnym wieczorem dotarli do Połocka. Dzięki Radosławskiemu szybko odszukali lokal, w który mieścił się oddział Ziemiańskiego Sojuzu i dowiedzieli się, że zaraz mają ruszyć w drogę na punkt.