Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 24
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Teraz miewał wiadomości z Polski. Od niego też Józef dowiedział się, że Terkacze zostały doszczętnie zniszczone podczas działań wojennych i że podobno pan Hejbowski został zabity odłamkami pocisku. Czy pozostali mieszkańcy majątku uszli z życiem, niewiadomo. Są tylko pewne informacje, że front został przerwany niespodziewanie i że Terkacze, jak Puszota, majątek Parczewskiego, przez sześć godzin były pod huraganowym ogniem artylerji niemieckiej.
Józefem wiadomości te mocno wstrząsnęły. Nie spał przez dwie noce i chodził, jak struty.
Niewesoły nastrój powiększał brak roboty. Mijały tygodnie i miesiące na zupełnej bezczynności. W poszukiwaniu książek do czytania Józef dotarł do panien Mitkiewiczówien. Były to dwie siwe staruszki w żałobie, zamieszkujące mały dworek na przedmieściu. W dworku kwaterowało ośmiu oficerów i od jednego z nich Józef dowiedział się, że stare panny mają dużo książek, ale nieciekawych, bo to albo naukowe, albo całkiem filozofja.
Okazało się, że siostrzeniec staruszek młody student zginął na froncie, a książki właśnie, spora szafa, należały do niego. Obie panny Mitkiewiczówny bardzo się ucieszyły, gdy Józef przedstawił się jako student wydziału filozoficznego i amator takiej właśnie lektury. Nie chciały jednak książek pożyczać, zaprosiły natomiast Józefa, by ilekroć ma czas wolny czytał sobie w ich małym saloniku.
W szafie były istne skarby: Kant, Platon, Darwin, Buckle, Taine, Erazm Majewski, Bielińskij, Marx, Chłędowski, Flamarion, Wolter, Kartezjusz, Szekspir, Balzak, Tołstoj, Przybyszewski, Puszkin, Krasiński i tyle, tyle innych.
Niektóre ze znalezionych tu dzieł Józef znał już na inne rzucił się łapczywie. Czytał systematycznie: od górnej półki począwszy, wszystko pokolei, z żalem tylko odkładając książki w języku angielskim, którego nie znał.
Czytał całemi dniami. Pełen był podziwu dla tych wielkich umysłów i wielkich talentów, które umiały tak potężnie zawładnąć przekonaniami czytelnika. To też po Weiningerze nabrał pogardy dla kobiet, po Darwinie stał się zdecydowanym materjalistą, po Platonie zmienił zdanie i trzeba było przeczytać Buckle’a, by zachwiać się w poglądach idealistycznych. Marx, jako wywrotowiec, nie sprawił na Józefie większego wrażenia, chociaż trudno mu było odmówić słuszności.
Z jesienią uwolnił się pokoik na facjatce i Józef przeniósł się na kwaterę do dworku.
Od tego czasu całkowicie utonął w lekturze.
Był właśnie przy końcu czwartej półki, gdy otrzymał zawiadomienie o śmierci stryja Cezarego i wezwanie Aleksandry Robiertówny, by natychmiast przyjeżdżał do Piotrogrodu.
Urlop dostał bez trudu, natomiast podróż nie była tak łatwa. Pociągi szły jak Bóg dał, a nadto na każdej niemal stacji lokalne władze rozporządzały się według własnych poglądów na przeznaczenie komunikacji kolejowej i chociażby tym sposobem zaznaczały swoją niezależność. Potworzyła się już bowiem na terenie państwa niezliczona ilość samodzielnych republik, co było środowiskiem gorszącem.
— Teraz każdy sam sobie republika — żartował sąsiad Józefa w wagonie, zażywny pułkownik bez oficerskich odznak.
Józef pomyślał, że ci Rosjanie, to bardzo dziwni ludzie: — rzeczy poważnych nie lubią brać naserjo, zato z powodu drobiazgów gotowi dojść do samobójstwa...
Przyjechał już po pogrzebie. Pani Kulman zajęła się wszystkiem. Za jej radą Domaszko meble, obrazy i t. p. kazał przenieść do niej na przechowanie, zaś za pozostałe pieniądze nabył brylanty, które ukrył w irchowym woreczku na piersi. W tych niepewnych czasach Bóg wie, co się może zdarzyć, a przezorność nie zawadzi.
I zdarzyło się: rewolucja bolszewicka.
O powrocie do korpusu nie mogło być mowy. Wogóle paradowanie w przyzwoitym mundurze po ulicach stało się równoznaczne ze skazaniem siebie na śmierć.
Józef ubrał się w swój najstarszy garnitur i poszedł na dworzec wywiedzić się, czy w jakiś sposób nie da się przemknąć do Bobrujska.
Pociągi nie odchodziły wcale.
— Co robić?
Na Fontance trwała gęsta strzelanina z karabinów i kulomiotów. W tych warunkach nie mógł zaryzykować pójścia do pani Kulman, by zasięgnąć jej opinii.
Stał przed dworcem i namyślał się, gdy z hałasem zajechało auto ciężarowe pełne wielkich pak papieru. Za niem przybyło drugie i trzecie. Żołnierze z czerwonemi kokardami zaczęli szybko wyładowywać ich zawartość pod komendą wysokiego dryblasa z rozwianym włosem, z ciężkim „Coltem“ u pasa.
Nagle dryblas spostrzegł Domaszkę i ryknął:
— A ty co stoisz, jak słup!? Nie widzisz: ludzie pracują dla dobra rewolucji! Żywo! Pomagać!
Wszelki sprzeciw nie zdałby się na nic.
Józef zabrał się do dźwigania pak papieru, który czuć jeszcze było farbą drukarską. Były to proklamacje bolszewickie.

(D. c. n.).