Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 26
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Nareszcie otrzymali nową marszrutę: — Wyborg-Helsingfors. Dlatego też przydzielono im nowego agitatora towarzysza Limpvola, z pochodzenia Finna.
Limpvol, jak wynikało z jego papierów był nauczycielem ludowym. Ponieważ umieszczono go w jednym przedziale z Domaszką, dość szybko zbliżyli się.
Finn odznaczał się nieprzeciętną inteligencją i sprytem, to też szybko „rozgryzł“ Domaszkę. W drodze między jedną stacją, a drugą, nie zważając na mroźny wiatr, wystawiali obaj głowy przez okno i rozmawiali półgłosem.
Wynikiem tych rozmów było to, że Limpvol w Helsingforsie otrzymał przepustkę na dwadzieścia cztery godziny, Domaszko takąż i obaj pożegnali się z „teowarzyszami“, udając się w odwiedziny do matki Finna, mieszkającej w tartaku; o siedem wiorst od miasta.
W trzy dni później obaj byli w Sztokholmie, a w dniu czwartym Limpvol wraz z bratem, dyrektorem wielkiej szwedzkiej firmy handlowej, odprowadził Józefa Domaszkę do portu i umieścił na parowcu transportowym, odpływającym do Danji.

ROZDZIAŁ IV.

Mecenas Neuman, administrujący interesami ś. p. stryja Cezarego przyjął Józefa z bolesnym wyrazem twarzy. Warszawa przechodziła bardzo ciężkie lata. Kamienica na Marszałkowskiej dawała tak mizerne dochody, że niemal wszystko pochłonęły remonty i podatki.
Mieszkanie na Mazowieckiej cudem zostało uratowane. Stary Piotr ze łzami w oczach opowiadał Józefowi o swoich i mecenasa Neumana zabiegach, by obronić mieszkanie od rekwizycyj. Pomimo wszystko część mebli rozkradli oficerowie niemieccy, klamki, rondle i bronzy zostały zabrane przez władze okupacyjne. Obecnie cztery pokoje są zarekwirowane dla oficerów polskich, a ich ordynansi zajmują kredensowy i kuchnię.
Dopiero nazajutrz po przyjeździe Józef poszedł na ulicę Freta.
Brudne drewniane schody i wykoszlawione drzwi mieszkania ciotki Michaliny napełniły go smutkiem i nieco odrazą.
Zapukał. Po chwli zaklekotał klucz w zamku i ujrzał przed sobą chudą kobietę o żółtej twarzy i rozmierzwionych włosach.
Była to Natka.
Józefowi zrobiło się niewymownie przykro, uśmiechnął się jednak i zapytał:
— Nie poznajesz mnie?
— Józef! — przeraźliwym głosem krzyknęła Natka i nie poruszyła się z miejsca.
— Kto? — rozległ się z głębi mieszkania głos ciotki Michaliny.
— Józef! Nasz Józef!
Teraz zarzuciła mu ręce na szyję.
Czuć ją było kuchnią i potem. Józef zacisnął szczęki. Jakież to okropne. I on jest ich Józefem...
Przydreptała ciotka Michalina i pokrzykując „Jesssssus, Maryja!“ napróżno usiłowała dotrzeć do siostrzeńca, by go wziąć w ramiona.
Po kilku minutach siedział Józef na znajomej pluszowej kozetce i słuchał.
Straszne nieszczęście, wielkie nieszczęście, ale wola boska, trzeba ją przyjąć z pokorą. Niezbadane są wyroki Opatrzności...
— Co z mamą? — zapytał zaniepokojony.
Odpowiedziało mu milczenie. Obie spuściły oczy i westchnęły.
Wreszcie ciotka Michalina ciężko się podniosła z krzesła, przygarnęła głowę Józefa do swej chudej piersi i wyszeptała:
— Nie żyje, biedactwo, Panie świeć nad jej duszą, nie żyje... Zostawiła cię sierotą...
— Umarła?.. — przez ściśnięte gardło wyrzucił Józef.
— Zabili... dziecko drogie, zabili. Granaty i szrapnele podobno z ziemią zrównały cały dwór... Jedna wielka mogiła.
— Jakto? Wszyscy zginęli?...
Dowiedział się teraz, że tylko wuj Mieczysław ocalał, bo akurat był w polu i Lusia Hejbowska, bo Francuzka ukryła się z nią w dole po kartoflach. Po matce Józefa i śladu nie zostało, bo oficyna spłonęła doszczętnie, a Hankę walący się komin przygniótł.
Józef zakrył oczy chustką i płakał.
Ciotka Michalina zaproponowała mu herbaty, którą fuksem udało się jej zdobyć, lecz on podziękował.
Z kolei musiał opowiadać o sobie. Mówił niechętnie i ogólnikowo.
Wobec teych dwóch kobiet stwierdził w sobie jakiejś uczucie obcej bliskości, własnego świata, który się odeń oddalił. Cóż im do niego, a jemu do nich?
Pożegnał się, mówiąc, że będzie często przychodzić, lecz że teraz ma bardzo wiele interesów na głowie.
Istotnie miał wiele rzeczy do załatwienia. Znaczna ich część dotyczyła spadku po stryju Cezarym. Pozatem musiał przecież zapisać się na uniwersytet. Na szczęście większość potrzebnych dokumentów miał przy sobie, dzięki czemu w ciągu tygodnia został przyjęty.

(D. c. n.).