Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/28

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 27
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Na ulicy Freta bywał często. Męczyły go te wizyty, ale przecież nie mógł dać im odczuć, że teraz, jako człowiek zamożny stroni od nich.
Bał się tylko jednego: — ewentualnych zalotów Natki.
Dlatego obwarował się przed tem chłodem i powagą.
Mógł się zresztą zasłaniać pracą. Uniwersytet pochłaniał mu istotnie masę czasu. Nie ograniczając się do studjów obowiązujących, Józef czytał masami.
Z wielkiego biurka stryja Cezarego znikły pudła do cygar, ozdobne popielnice, świeczniki. Zostały wyparte przez stosy grubych tomów, słowników i dzieł naukowych.
Ostały się z tej inwazji tylko dwie porcelanowe figurki Chińczyków kiwających głowami. Józef nie usunął ich popierwsze przez wzgląd na pamięć stryja, który tak je lubił i podrugie z własnej sympatji do tych „kiwonów“, które swoim spokojnym, zrównoważonym niezmiennym ruchem wytwarzały atmosferę powagi i porządku, ciszy i dosytu.
Za szerokiemi oknami gabinetu tak inny, tak niepokojący panował nastrój.
Oczywiście Józef Domaszko cieszył się również, że oto ojczyzna zmartwychwstała, że znowu jest niepodległa, że ma własny rząd i wojsko. Rozumiał, że muszą w takiej sytuacji ścierać się programy obozów politycznych, że sprawa położenia podwalin pod gmach państwa musi wywoływać rozbieżności zdań. Jednakże gorszył się trochę nadmiernym hałasem sporów, odbijających się głośnem echem w uniwersytecie.
Przedewszystkiem należy uczyć się, uzyskać dyplom, stać się pożytecznym obywatelem kraju.
Tak powiedział profesor Pielnicki i niewątpliwie miał najświętszą rację.
Stosunki Józefa z kolegami ułożyły się normalnie, Z wszystkimi był dobrze, z kilku bogatszymi zbliżył się, lecz nie zabardzo, biedniejszym nie odmawiał drobnych pożyczek.
Gdy nagabywano go o wzięcie udziału w zrzeszeniach mających zabarwienie polityczne, zapewniał, że zastanowi się nad tem poważnie, lecz, że narazie ma tyle pracy, która absorbuje go całkowicie, że nie może określić terminu.
W istocie starał się jak najdalej odsunąć od spraw publicznych, tak emocjonujących niektórych studentów. Będzie jeszcze dość miał czasu na to po ukończeniu studjów.
Tryb życia Józefa Domaszki ustalił się nieskomplikowanie. Wstawał o ósmej, sumiennie chodził na wykłady, obiad jadł w domu, po obiedzie zasiadł do biurka i jeżeli nie było tego dnia seminarjum, wychodził dopiero o ósmej na półgodzinną wizytę do ciotki Michaliny, u mecenasa Neumana lub na przechadzkę w Aleje Ujazdowskie.
Z dawnych kolegów szkolnych spotkał jedynie Cypkinowicza, który prowadził sklep kuśnierski po ojcu i młodszego Buszla. Starszy był w wojsku, jak prawie wszyscy. Miał o nim wiadomość z frontu, gdyż syn mecenasa Neumana przyjechał na dwudniowy urlop, a Buszel był w tym samym pułku.
W niedzielę wieczorami u mecenasostwa Neumanów zbierało się zwykle kilkanaście osób, przeważnie młodzieży. Pomimo ciężkich czasów mecenasostwo prowadzili dom otwarty ze względu na trzy córeczki. Najstarsza panna Klima, szczupła wysoka blondynka o nieco zaczerwienianym ostrym nosie, kończyła konserwatorjum, średnia, panna Nuna, zaczynała medycynę, najmłodsza, Rosiczka (recte panna Róża) był to trzpiot z siódmej klasy.
Panna Klima byłą szopenistką, zwolenniczką ruchu feministycznego i systemu księdza Kneipa, panna Nuna impresjonistką, wielbicielką nowych prądów literackich i fryzur grottgerowskich, Rosiczka miała tylko program negatywny: uważała gimnazja za szkodliwy anachronizm, formy towarzyskie za śmieszny przeżytek i nie cierpiała zupy grzybowej.
Wszystkie te poglądy uzewnętrzniać się jednak mogły tylko w tych rzadkich momentach, gdy nad salonem nie połyskiwały w złoto oprawne szkła lorgnonu pani mecenasowej Neumanowej, z domu Czarnolaskiej, najwyższej kapłanki dobrego tonu, bogini ogniska rodzinnego i wyroczni wszelkich spraw doczesnych, które z właściwą sobie wprawą bezapelacyjnie dzieliła na dwie kategorje: — wypada i nie wypada.
Zadaniem mecenasa było dostarczanie pieniędzy na hydropatję systemu Kneipa, na produkcję księgarską nowych prądów literackich, na opłatę wpisowego w anachronicznem gimnazjum i na wszystko to, co jest w dobrym tonie i co wypada. Pozatem wolno mu było chodzić do klubu na winta i rewizytować młodych ludzi.
Józef wkrótce zaprzyjaźnił się z tym domem i jego tu również życzliwie przyjmowano.
Rozmawiał z mecenasem o interesach, z panią mecenasową o zepsuciu wywołanem przez wojnę w obyczajach towarzyskich, z panną Klimą o Chopinie, z panną Nuną o kubizmie i Baudelairze, z Rosiczką zaś wogóle nie rozmawiał, bo nie miał o czem. (D. c. n.).