Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/34

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 33
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Wówczas zaśmiała się swobodnie:
— I nie poznaje mnie pan?
Szeroko otworzył oczy. Istotnie wydawało mu się, że kogoś podobnego kiedyś widział.
— Nie poznaje pan? A ja pana poznałam odrazu tylko nie byłam pewna.
Swobodnie podała mu rękę:
— No? Nie pamięta pan kogoś nieznośnego z cichego dworka w Terkaczach?
— Lusia!?! — krzyknął Józef i zaraz się poprawił — Panna Lusia!
— A widzi pan, wyrosłam.
— Mój Boże! — zawołał — to pani!?
— Nie ulega żadnej wątpliwości — powiedziała wesoło. — Bardzo się cieszę, że pana spotykam, ale co pan tu u nas robi?
Zanim zdążył odpowiedzieć wpadł Piotrowicz i wyciągając za sobą jakiegoś siwiejącego pana wołał:
— Żegnam, żegnam, z typami w pańskim rodzaju nic chcę wogóle mieć do czynienia.
— Ależ panie — bronił się wyciągany, usiłując wyrwać dłoń z uścisku Piotrowicza i drugą chwytając się odrzwi — jeszcze jedno słowo...
— Jeszcze jedno słowo — ryknął Piotrowicz — a zrzucę pana ze schodów! Won, do djabła!
Józef spojrzał pytająco na pannę Lusię, lecz ta ukryła twarz za książką i śmiała się cichutko.
— Proszę, kolego! — z kurtuazją zwrócił się Piotrowicz do Józefa uporawszy się z tamtym.
Domaszko chciał pożegnać się z panną Lusią, lecz już był w gabinecie.
— Darujcie — sadowił go Piotrowicz w trzcinowym fotelu — ale musiałem wyprosić tego smerdę!
— ...ciurę, ciwuna — dokończył Domaszko.
Piotrowicz wybuchnął śmiechem:
— Cha... Pamiętacie?
— Dobre były czasy — westchnął Józef.
Piotrowicz skamieniał
— Za pozwoleniem, jakto dobre? Jak to kolega rozumie?
— No, wspomnienia dzieciństwa — zdetonował się Domaszko.
— Aha! Myślałem, że też należycie do tych, co plotą bzdury, nie zdobywając się na żadne rozsądne środki oceny.
Obejrzał gościa uważnie i zawyrokował:
— Zmieniliście się bardzo. Zmężnieliście, przytyliście. Cóżeście porabiali?
— A no, byłem w Rosji. Studjowałem na uniwersytecie petersburskim, później tłukłem się po froncie w Ziemskim Sojuzie, wreszcie w pierwszym korpusie...
— Jakto? I wy też złożyliście broń?
— Nie. Mnie wcześniej zagarnęli bolszewicy. Uciekłem im przez Szwecję, później ukończyłem studja na uniwersytecie warszawskim.
— To znaczy, że w wojsku polskim nie służyliście?
Pytania Piotrowicza miały ton prawie inkwizytorski.
— Owszem. Jestem porucznikiem rezerwy — powiedział ukrywając irytację.
— To dobrze. Winszuję wam. A teraz?
— Teraz handluję. Mam do spółki dom handlowy.
— To jeszcze lepiej. My, Polacy, za mało zajmujemy się handlem. Chwalebne. I jakże wam idzie?
— Dziękuję, nieźle.
Piotrowicz nagłym. ruchem otworzył szufladę i wydobył z teki arkusik papieru:
— Proszę was, przeczytajcie.
Był to odpis listu, utrzymanego w niesłychanie ostrym i omal obelżywym tonie, a wymawiający pracę panu Fahrtouschckowi.
Józefowi zrobiło się przykro:
— Doprawdy — zaczął — nie widzę powodu...
— Musiałem tak postąpić, niema gadania — przerwał mu Piotrowicz, chowając papier — sądzę, że będziecie zadowoleni.
— Ależ ja nie domagałem się satysfakcji!
— Zadośćuczynienia — poprawił Piotrowicz — nie satysfakcji, lecz zadość uczynienia. Po co używać słów obcych, gdy się rozporządza polskiemi. Musiałem wypędzić to indywiduum...
— To już może lepiej: osobnika? — z uśmiechem wtrącił Domaszko.
— Co? A ma się rozumieć, dziękuję — roześmiał się Piotrowicz — zawsze jestem wdzięczny za wytykanie mi tych wstrętnych naleciałości.
— Wracając do rzeczy — zaczął Domaszko — ja bardzo chętnie dam ogłoszenia waszemu pismu. W ogóle z przyjemnością udzieliłbym poparcia finansowego zdrowym prądom w prasie...
— Prąd tego pisma jest najzdrowszy — apodyktycznie stwierdził Piotrowicz — ale czekajcie... chwilę!...
Zamyślił się.
— Tak, to byłoby najlepsze — powiedział jakby do siebie. — Słuchajcie, kolego, czy wy jesteście bogaci?
— No, bogaty nie jestem, ale zamożny tak.
— Nie o to chodzi. Widzicie, ja osobiście jestem kompletnie goły. „Tygodnik Niezależny” ma być wydawany kosztem niejakiego Berskiego. Ten Berski jest naogół człowiekiem godnym zaufania. Jednakże mam pewne wątpliwości. Mianowicie obiły mi się o uszy pogłoski, jakoby żonaty był z żydówką. To mi bardzo psuje szyki. Rozumiecie? (D. c. n.).