Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/39

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 38
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— To prawda.
— Otóż — ciągnął Piotrowicz — jest rzeczą jasną, że byt, trwałość i wartość każdego państwa, narodu i społeczeństwa zależne są od jego ducha, od idei przenikającej wszystkie warstwy, od godności jednostkowej i zbiorowej od obywatelskiej szkoły umysłów i charakterów, przez którą musi przejść Polska, jeżeli chce sobie zapewnić prawdziwą wolność. Uczą nas tego dzieje innych narodów i trzeba być głupcem, żeby tego nie widzieć, a widząc nie działać. Oto myśl, dzięki której powstaje „Tygodnik Niezależny“.
— Myśl szczytna i chwalebna — skłonił głowę Józef, konstatując w duchu, że niedoceniał Piotrowicza — czy zamierzacie założyć stronnictwo polityczne, któreby podjęło te hasła?
— Niech mne Bóg broni — żachnął się Piotrowicz — każde stronnictwo polityczne ma program wzniosły i piękny, lecz żadnego nie przestrzega, wszędze krzewią się łajdactwa, ugoda ze świństwem, ustępstwa na rzecz osobistej wygody, sprzedajność. Nie, moi drodzy, nie myślę tworzyć stronnictwa. Wystarcza jeżeli znajdzie się głos niezależny, który będzie czuwał nad moralnością naszego życia politycznego, społecznego i kulturalnego. Taki właśnie będzie mój, a jeżeli zechcesz, nasz tygodnik.
— Zatem zadaniem tego tygodnika ma być...
— Piętnowanie! — z mocą dokończył Piotrowicz — będziemy piętnować! Piętnować i jeszcze raz piętnować!
Domaszko w zadumie pokiwał głową i niepewnie zapytał:
— A kogo piętnować?
— Nie kogo, tylko co! Co! Rozumiecie? Piętnować szwindle, łajdactwa, wykręty, matactwa, spryciarstwo, karjerowiczostwo, pychę, nieszczerość, obłudę! Piętnować!
Rozstawionemi palcami przesunął po włosach i powiedział z przekonaniem:
— Jeżeli zwróciłem się z tem do was, to dlatego, iż uważam was za człowieka uczciwego, kochającego ojczyznę, za człowieka z otwartą głową o szlachetnem sercu, któremu nie zbywa na odwadze cywilnej rżnięcia prawdy oczy, a nie za smerdę, lizańca i kapuściocha. Wasza ręka!
Józef Domaszko stłumił westchnienie i podał swoją. Rzecz właściwie wymagałaby dłuższej rozwagi, namysłu, zważenia pro i contra, jednak nie miał za to czasu.
Piotrowicz natychmiast zaczął rozwijać przed nim rozległy obraz przyszłej działalności, wtajemniczać w pomysły redakcyjne, układać plany. Później zapytał, czy Józef ma przy sobie pieniądze, bo chciałby już dziś Berskiemu wkład zwrócić, a gdy okazało się, że Józef ma je w domu, oświadczył gotowość natychmiastowego ich zainkasowania.
Na sprzeciw, refleksję, czy tylko propozycję zwłoki wprost nie było miejsca w potopie kategoryczności Piotrowicza.
Ściskało się serce Józefowi, gdy odliczał dolary i przelotnie zauważył tlejący niedopałek rzucony przez Piotrowicza na podłogę, tuż przy frendzlach perskiego dywanu.
— Umowę spiszemy sami — mówił Piotrowicz — między uczciwymi ludźmi wszelkie obawy są zbędne. Ja jestem kierownikiem pisma, a wy wydawcą. Podpisujemy nasz tygodnik obaj imieniem i nazwiskiem.
Józef próbował wysunąć zastrzeżenia, lecz Piotrowicz oświadczył, iż wobec bojowego charakteru tygodnika, niepodpisywanie go byłoby strzelaniem z za płotu, co jest łajdactwem.
Na to nie było odpowiedzi.
Piotrowicz zaraz zatelefonował do Berskiego i oświadczył mu, że rezygnuje z jego pieniędzy, a dlaczego?
— No, bo widocznie znalazłem kogoś, z kim wolę współpracować. Dziś panu wkład zwrócę. Dowidzenia.
Położył słuchawkę i zaczął się rozglądać po mieszkaniu Domaszki:
— Ładnie mieszkacie i obszernie. To bardzo dobrze, bo u was będzie można urządzać herbatki redakcyjne. Uważacie, mam zamiar co miesiąc urządzać takie herbatki dla wszystkich współpracowników.
Józefowi bardzo podobał się ten plan, pomyślał, że w ten sposób będzie u niego bywała panna Lusia Hejbowska i zapytał:
— Zatem i panie?
— Jakie panie? — zdziwił się Piotrowicz.
— No, widziałem u was kilka pań.
— Ach, nie, to siły biurowe, ja mówiłem o członkach i przygodnych współpracownikach redakcji.
— A dużo ich będzie?
— Ja, sekretarz redakcji dr. Żur, pozatem obiecali swoją dorywczą współpracę Zaleski, wiecie: Kamil Zenon?... Bończa-Rżewski, profesor Chudak, Jaś Pękalski, no i inni... Gdy tylko pismo zacznie wychodzić będzie ich więcej.
Józef wytarł nos i powiedział:
— Może i ja... a raczej, może i moje pióro na coś się przyda... Już wam mówiłem, że drukowałem to i owo...

(D. c. n.).