Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/60

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 59
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Dobre ptaszki — myślał — pismo przecież jest moje. Jeżeli zechcę to nikomu nie odstąpię i już.
Panowie wypili kawę, po kilka kieliszków najtańszego konjaku, jaki Józef mógł znaleźć w domu i wynieśli się.
— A, pamiętaj pan — żegnał go Chudek — że pojutrze na piątą idziemy do Krotyszowej.
— Z całą przyjemnością — zapewnił szczerze Domaszko.
Ciekawiło go bardzo środowisko, w jakiem obracała się ta pani, no i jej sąd o artykule.
Zatelefonował do państwa Szczerkowskich, lecz dowiedział się, że Lusi niema w domu. Poszła z wizytami wraz z wujenką.
Nie miał nic do roboty. Zabrał się więc do pisania studjum o paryskich latach Słowackiego.
Znał wybornie przedmiot, gdyż ś. p. stryj Cezary zasypywał go lekturą o wieszczu, a i w swojej bibljotece miał materjałów wbród.
Jednakże nie był usposobiony do pisania i odłożył pióro.
Na kino nie miał najmniejszej ochoty.
Nagle przypomniał sobie to dziwne nazwisko: madame Ravanaka... Hm...
— Praga, ulica Stalowa 74... a mieszkanie?...
Wyciągnął z palta zapomniany numer „Gońca Stołecznego“ i odszukał ogłoszenie wróżki.
Ostatecznie cóż zaszkodzi pójść? Nie dlatego, by miał wierzyć w te bzdury, ale ot, poprostu dla rozrywki, dla zabicia czasu.
Pojechał tramwajem. Od przystanku trzeba było iść pieszo dobre dziesięć minut i dlatego zdecydował się nie zawracać. Jeżeli nawet u tej wróżki spotka kogoś, napewno nie będzie to nikt znajomy.
— Skądżeby! — uśmiechnął się do siebie.
Na trzeciem piętrze zapukał do drzwi, przez które dolatywał wesoły śmiech i krzyki dzieci. Otworzyła mu wysoka przystojna kobieta o wydatnym biuście.
— Czy tu mieszka wróżka Ravanaka?
— Owszem. Proszę pana.
Wprowadziła go do schludnego ubogiego pokoiku, zastawionego bambusowemi mebelkami, przypominającemi poczekalnię prowincjonalnego fotografa.
Usłyszał po chwili jej dźwięczny głos:
— Mamo, to do ciebie!...
Człapanie pantofli, stukanie laski i do pokoju weszła wysoka zgarbiona staruszka o małych czarnych oczach.
Ruchem wielkiej damy wskazała mu krzesło i powiedziała:
— Nie jestem wróżką, nie uprawiam szarlatanerji, nie daję zbawiennych rad.
Spojrzał na nią zdumiony.
Usiadła naprzeciw; mówiła głosem monotonnym i cichym:
— Wyjaśniłam to widząc, że mam do czynienia z człowiekiem inteligentnym. Otóż jestem obdarzona pewnemi zdolnościami telepatycznemi i niejaką dozą tego, co potocznie nazywane jest jasnowidztwem. Za wizytę biorę dwadzieścia złotych. Proszę mi dać rękę.
Józef wyciągnął rękę, którą ujęła końcami palców.
— Co pan chce wiedzieć?
Chrząknął niezdecydowanie.
— Dobrze, więc powiem panu: na imię panu Józef, ma pan około trzydziestki, jest pan kawalerem. Posiada pan dość znaczny majątek, odziedziczony po krewnym, wuju czy stryju, który miał dużą brodę...
— Po stryju — potwierdził oszołomiony Domaszko.
— Jest pan kupcem, prowadzi pan dobre interesy... Dobre, ale... nie zawsze... czyste...
— Co to znaczy? — zapytał Józef ze strachem.
— Chcę pan, bym mu powiedziała?
— Proszę bardzo! — nadrabiał miną.
— Powiedział pan proszę bardzo, a pomyślał: — kokaina. Czy tak?.
— Zerwał się na równe nogi. Blady był i z niepokojem rozejrzał się dokoła.
— Niech pan będzie spokojny — uśmiechnęła się — nikt nas nie podsłuchuje. Ja też jestem równie dyskretna, jak ksiądz w konfesjonale.
— Pani jest fenomenalnie...
— Nie zawsze — przerwała mu — ale pańska psychika jest nieodporna.
— Ja rzeczywiście pomyślałam, proszę pani, o kokainie, ale niech mi pani wierzy, że...
— Że to pański wspólnik chciał pan powiedzieć?
— Wspólnicy — poprawił.
— Cóż jeszcze chciał pan wiedzieć?
Poruszył się na krześle:
— Chciałam zapytać, czy... czy to nie pociągnie dla mnie przykrych następstw?...
Zawahała się i kiwnęła głową:
— Owszem, ale nie takie, jakich się pan obawia. Poniósł pan już pewne straty materjalne i podobne czekają pana jeszcze. Pozatem nic panu nie grozi.
Odetchnął z ulgą.
— Jest pan zakochany w młodej ładnej dziewczynie. Blondynka. Bardzo dobra. Poważna panna.
— A ona? — zaczerwienił się Józef.
— Nie wiem. Ale sądzę, że pana pokocha, jeżeli to już nie nastąpiło.
— Czy... czy... pobierzemy się?

(D. c. n.).