Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/69

Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 68
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Niech pan tak nie mówi. On wujenkę przecież bardzo kocha.
— Wujaszek pani?
— Tak, to... on się tak upija?
Lusia skinęła głową:
— Przychodzi na niego od czasu do czasu taki straszny okres.
Lusia półszeptem zaczęła opowiadać. Była to najboleśniejsza sprawa tego domu. Pan Szczerkowski, człowiek niezwykłej zacności, obowiązkowy, pracowity, powszechnie szanowany i lubiony, od czasu do czasu dostawał jakiegoś straszliwego napadu alkoholicznego. Pił wówczas po kilka dni z rzędu w najgorszych spelunkach na przedmieściach i dopiero policja odwoziła go w okropnym stanie do domu. W ostatnich miesiącach nie powtarzało się to wcale, a teraz znowu...
— Dlatego wujaszek później tygodniami nie pokazuje się ludziom, a biedna wujenka cierpi z tego powodu niezwykle, tembardziej, że drży o jego życie, wujaszek bowiem ma wadę serca.
— To rzeczywiście niesłychanie smutne... — zaczął Józef, lecz przerwało mu wejście pani Szczerkowskiej.
Była uśmiechnięta, jak zwykle, uprzejmie przywitała się z Józefem j przeprosiła go, że na chwilę musi zabrać Lusię.
— Pan się nie obrazi, prawda?
— Ależ, co znowu! Pani będzie łaskawa! — powiedział tak wylewnie, że pani Szczerkowska zażartowała:
— Widzisz Lusiu, że panu wcale nie zależy na twojem towarzystwie.
Lusia uśmiechnęła się blado i obie panie wyszły.
Józef siedział sam przez dobre pięć minut, nasłuchując i w wielkiej bieganinie, panującej w dalszych pokojach, usiłując wyłowić odgłos kroków nóżek Lusi (najpiękniejszych nóżek na świecie).
Wkrótce usłyszał je blisko. Przyszła z mokremi i czerwonemi rączkami:
— Kompresy z lodu — wyjaśniła — wuj jest zupełnie nieprzytomny i wygląda, jak nieżywy.
— Najlepiej wezwać lekarza — poradził Józef.
— Już telefonowałyśmy. Zaraz przyjadą dwaj. Boże, mój Boże.
— Czy ja — zaofiarował się — na nic przydać się nie mogę?
— O, nie! Wujenka nawet nie przypuszcza, by pan się domyślał.
— Hm... to może ja sobie pójdę... Najlepiej będzie...
Lusia zrobiła smutną minkę:
— Mnie bardzo przykro — powiedziała.
— Tak, pójdę. Przeszkadzam tylko.
Nie zatrzymywała go, więc ją pożegnał, całując mokre zimne rączki (pomimo wszystko najpiękniejsze na świecie).
— Ale jutro pan przyjedzie?
— Ooo! — odpowiedział wymownie.
Nie wiedział, co robić z czasem. Ponieważ w domu zapowiedział, że na obiedzie nie będzie, wystąpił do restauracji i zjadł porcję indyka.
Przyszło mu na myśl, czyby nie odwiedzić ciotki Michaliny? Wziął dorożkę konną i kazał jechać na ulicę Freta, lecz w drodze rozmyślił się, wysiadł i wrócił pieszo do domu.
— Był pan mecenas Neuman — przywitał go Piotr — i powiedział, że wpadnie za godzinkę.
— A jak dawno był?
— A będzie, paniczu, z pół godziny.
— Niech go djabli wezmą!
Piotr ze zgorszeniem spojrzał na swego pana, a Józef, trzasnąwszy drzwiami, zawołał z gabinetu.
— Niech Piotr przygotuje mi wizytowe ubranie.
Chodził po pokoju i mruczał. Na śmierć zapomniał, że to dziś jest ten przeklęty dancing, na którym ma się spotkać z Rosiczką. Właśnie z Rosiczką!
Wybuchnął sarkastycznym śmiechem:
— Cóż mnie ona teraz obchodzi!
— No tak, ale Neuman przyjdzie i trzeba mu to wyraźnie powiedzieć: — nie liczcie państwo na mnie, bo oświadczyłem się już o rękę innej panny.
Właśnie kończył swą garderobę, gdy przyszedł Neuman, rozszczebiotany, swobodny, wesoły. Przyjacielsko poklepał Domaszkę po ramieniu:
— No cóż tam, jak interesy?
— Dziękuję mecenasowi. Pewno pan czytał?... No ten nowy paszkwil?
— Aaa.. owszem. Panie Józefie kochany! I po co panu to wszystko? Pan jest młody i daruj pan staremu, ale niedoświadczony. Pluń pan na ten cały tygodnik.
Józef spochmurniał.
— No, no pomówimy jeszcze o tem — zmienił ton adwokat — wpadłem tak po drodze dowiedzieć się, co u pana słychać? No i che... che... che... przypomnieć o naszym pakcie, che... che... che...
Józef poskubał wąsiki:
— Kiedy, widzi mecenas, ja... tego... Mam dziś bardzo ważne posiedzenie...
— Jakto? — najeżył się Neuman.
— No tak wypadło — rozłożył ręce Józef — redakcyjne posiedzenie niezmiernie ważne...
Twarz Neumana zastygła w powadze. Józef czuł, że jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku. Znacznie lepiej byłoby powiedzieć wprost, że żeni się z inną, lecz jakoś nie mógł tego wykrztusić. Wytłumaczył sobie, że byłoby to nawet nietaktowne, bo czyż go ciągną do ołtarza? Przecież chodzi tylko o pogodzenie się z Rosiczką. Tak sprawa przedstawia się formalnie.

(D. c. n.).