— O! Wualia! — ucieszył się tem — surowość obyczajów — panie! To grunt.
W tymże czasie Józef miał wizytę dość przykrą.
Mianowicie przyszła Natka. Nie mógł jej nie przyjąć, gdyż służący zameldował ją przy pani Szczerkowskiej, która właśnie wychodziła i którą musiał odprowadzić do przedpokoju, gdzie właśnie czekała Natka.
Przywitał ją ozięble i sztywno, podając końce palców. Wprowadził do gabinetu i nie prosząc, by usiadła, zapytał sucho.
— Co cię do mnie sprowadza?
— Józek, ty gniewasz się na mnie?
— Nie gniewam się. Zresztą pozostawmy na uboczu kwestję moich poglądów na różne rzeczy. Teraz chodzi o to, czem mogę ci służyć.
Natka nieśmiało podeszła doń i powiedziała:
— Przeczytałam w kurjerku, że się, żenisz z panną Hejbowską i przyszłam ci powinszować, życzyć szczęścia i powodzenia...
— A dziękuję bardzo.
— To podobno śliczna panna i przecie bogata. Całe Terkacze do niej należą. Bardzo jestem szczęśliwa, że ty....
— Niema o czem mówić — przerwał.
— Józek?
— Cóż jeszcze? — burknął.
— Ty na mnie nie rzucisz kamieniem, że ci się nie przyznałam do Wojtka i do dziecka!... Daruj mi, ja się tak wstydziłam.
Józef przygryzł wargi. Chociaż postanowił oddawna nic nie mówić w tej sprawie, jednak nie wytrzymał.
— A nie wstydziłaś się temu Wojtkowi powiedzieć zaś... tam... żeś żyła ze mną — wybuchnął.
— On wymagał — spuściła oczy.
— Aha! — skrzywił się ironicznie.
— Miał prawo, jako narzeczony...
Zorjentował się, że cała ta rozmowa jest więcej niż niepotrzebna. By uspokoić się chodził chwilę po pokoju miarowemi krokami.
— No cóż, — zapytał po pauzie — przynieśliście waszego syna?
— Jeszcze nie, Józieczku. Już tak sobie ułożyliśmy, że niech do końca lata wsi używa. Boże drogi, ja nawet nie wiem, jak mam ci dziękować za twoją, Józieczku, łaskę i dobroć dla nas.
— No, nie trzeba przesadzać — chrząknął, ale obiecałem i co obiecałem tego dotrzymałem. Nie zapomnę chłopca zapisać do jakiegoś przyzwoitego gimnazjum. Wszystkie koszty pokryje. Jakże mu na imię, bo zapomniałem?
— Cezary.
— Cezary? Hm, to dobrze. Tedy dziękuję ci za życzenia i muszę cię pożegnać, bo nie mam czasu.
Natka zakręciła się na miejscu i odezwała się nieśmiało:
— Mam jeszcze prośbę do ciebie, Józieczku.
— Prośbę? Słucham — zapytał niecierpliwie.
— Czy nie byłbyś tak życzliwy, przyjść jutro na nasz ślub? Zrobiłbyś nam wielką łaskę.
— Jutro? A no... hm... o której to?
— Zaraz po nieszporach u Zbawiciela.
— No, owszem, będę....
— Serdecznie dziękuję, serdecznie
— A wesela nie urządzacie? — zapytał obojętnie.
— Mama chciała, na ale Wojtek powiada, że szkoda czasu i atłasu, że obejdzie się. I pewnie ma rację, boć to zawsze dużo pieniędzy kosztuje.
— Ma rację — poważnie przyznał Józef — oszczędzać to wielka cnota. No więc jutro będę w kościele, dowidzenia.
Kiwnął jej głową i wyszedł do sąsiedniego pokoju.
— Piotrze — powiedział — proszę wypuścić pannę Bulkowską.
Po jej wyjściu zabrał się do zaległej korespondencji. Przed położeniem się do łóżka zadzwonił, jak zawsze, kiedy nie spędzali razem wieczoru, do Lusi i życzył jej słodkich snów.
Nazajutrz nadeszły plany szczegółowe dworu w Terkaczach. Architekt Wiązaga oczywiście wszystko zrobił po swojemu. W załączonym liście podał, że chcąc swoich klijentów pozbawić kłopotu, związanego z wewnętrznem urządzeniem domu, sam zaprojektuje wszystkie meble, tapety i t. d. oraz wskaże obrazy, które należy nabyć do nowej siedziby.
— Nie można mu odmówić apodyktyczności — uśmiechnęła się pani Szczerkowska po przeczytaniu listu Wiązagi — ale o tyle ma rację, że w ten sposób całość utrzymana zostanie w jednym stylu.
Ta opinja pani Szczerkowskiej przyszła w pomoc Józefowi, daremnie usiłującemu przekonać Lusię, że jest teraz zapóźno na zatargi z Wiązagą.
Na wszelki wypadek poszedł Józef z planami o jednego ze znanych architektów, inżyniera Doroszewicza, by sprawdzić, co ten o tem powie.
Doroszewicz, starszy już jegomość, skrytykował to i owo, lecz naogół osądził pracę Wiązagi przychylnie. Józef skrzętnie zanotował zastrzeżenia i tegoż popołudnia odesłał plany Wiązadze z oświadczeniem, że akceptuje je pod warunkiem przeprowadzenia takich, a takich drobnych zmian. Powołał się przytem na autorytet Doroszewicza.
Nie chcąc wtajemniczać Lusi w swoje sprawy rodzinne, powiedział jej, że idzie na posiedzenie i pojechał na ślub Natki
Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/96
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 94
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.
(D. c. n.).