Ogień nieziemski pod łukiem bramy
wspiętej wysoko jak dzwon lub ołtarz
łuna ofiarna jak gałąź złota
spływa na głowę chłodną w konaniu —
zaśpiewajmy mu, zagrajmy,
czekaj martwy na ulicznym posłaniu.
Krętych chmur stoi wieniec bogaty,
Liczne dymy z miast ojczystych wołają,
a twe okno jak gwiazda maleńkie
nie przytuli do firanek białych;
i nad włosem zgiętym jak kwiatem
znów zahuczy śmiertelny metal —
zaśpiewajmy mu, zagrajmy,
ach, uboga stajenka lecz piękna.
Z lewej mur, z prawej cegła — i wszystko.
Jeszcze granie dalekie żelaza
i na piersi człowieczej złe pismo,
A to dar, a to ofiarna moc,
co do ziemi przechyla i każe
słuchać głosu jak echa wśród zmierzchu,
gdy zanika i wiedzie je leśny
obłok ciemny jak ziemia — bez gwiazd.
Ciemność przecież najlepiej kołysze,
w niej dostrzeżesz te ognie prędkie,
co z czerwonej na piersi kropelki
lecą wiotko, witają twe przyjście.
I choć bydląt tu nie ma, ni siana
to ulica darami usłana:
marmur kruchy, wapno i smoła,
ach, uboga stajenka, spokojna.
Niby gwiazda prowadząca ku źródłu
spłynie gołąb laurowy na nią
i zamienią ci wówczas krwią rudy
kamień płaski na białe posłanie —
zaśpiewamy ci, smutny zagramy:
w płytkim żłobku — nieopodal twej bramy
w Betleemie — narodziło się dziecię.
Cierń na włosach, cierniowa koszula
i przebite nogi i ręce:
lulaj, lulaj.