Nie pocieszyć twych rzęs, pod którymi
teraz piasku dusznego nadmiar,
a śpiewałeś: wielbłądy w pustyni
po dwa serca noszą w swych garbach.
Jak powiedzieć ci pełniej i smutniej
o nizinie, gdzie płomień stał —
Po twych deskach uderza jak w lutnię
ziemia nocą ogromna i pyta:
czy znasz ten kraj?
Zna go szatan i szeptał z tajemnic...
głos mu drżał delikatny jak pióro.
O siostrzyczko mych snów
poco więcej ci wiedzieć —
Ty wybrałaś dolinę, a mnie każą górą
znów.
Kogut grzebieniem z korali
nad mą twarzą długą chwilę potrząsał,
potem rzekł: jestem tutaj przysłany,
by cię zbudzić i zabrać w niebiosa.
Potem dziobem gałąź przełamał,
boskość moją skrzydłem rozwiał rozległym
i napełnił kosmiczne bramy
pianiem wielkim i pięknym.
Obok nas,
tam gdzie płaski wypasał krajobraz
stulone uśmiechy wiosek —
schodziły ku drogom modre
krowy, cielęta i owce.
Śliwy, jabłonie i grusze
biły w sadach o ziemię mocno
i melodie przystawały pastusze
między zmierzchem razowym a nocą.
Po krawędzi wysokiej szedł
ceglasty pociąg o kołach wysokich,
ślizgał się most, toczył się szept
i jak łokcie latały tłoki.