wieczór podwójnie mi drogi, kiedy po raz pierwszy grano mój dramat. Wtedy właśnie widziałem cię po raz pierwszy – na twarzy twojej czytałem wrażenia duszy, którą w tej chwili ukochałem nad wszystkie szały młodości… i puchar rozkoszy wszystkich rzuciłem ci pod nogi; – wywołanemu przez publiczność rzuciłam wieniec – mam go dotąd – potem nie widziałem cię lat dwa – próżno chciałem cię śledzić – byłem zależny, rok brakowało mi do pełnoletniości. – W tym długim roku czujesz – czym myślał o tobie. – –
Ty wtedy uczyłaś twego krewnego idiotę – jak gdyby Miranda małego Kalibana,…o! nie zapomnę, gdy mi opowiadano cierpliwość twoją i przytomność. – Pomnę jak przy nauce francuskiego języka ten mały złośnik lżył cię i krzyczał: „złaś, głupiaś!” a ty z anielskim uśmiechem go, powiedzże mi jak to się mówi po francusku?... I w końcu jak koncha do słońca, pod promieniem twej duszy, otwarły się władze martwe dziecka, miłością ożywione….
Nie bierz mi za złe tych wspomnień, niech nie ubliżają twojej skromności – potrzeba mi ich – bardzo potrzeba!...
Raz dostrzegłem obraz, który mnie zdjął formą i pomysłem. – Młody muzyk , suchotnik, grający noc ostatnia swej wiosny – lampa jak on dogorywa o północy – on przestał grać, ostatnie girlandy tonów jego boskich,