– namiętnie, ale naprzód! Nawalnie, jak z oberwanej chmury, szarpią się po bryłach skalistych namiętności i samolubstwa, ale przejrzystym postępu strumieniem, dalej szumią dziko i gwałtownym wodospadem, którego echo kona w przepaści dziejów, grzmią z stromych wieżyc fatum czarnego, z szczytów poświęceń i wysileń, czy z szczytów zbrodni, spadają w przepaść przyszłości, i grzmotem skargi spienionej, od którego uciekali Bogowie wszyscy, przed którym drży natura w posadach swoich, a któremu tylko naga, odarta, śnieżna prawda stoi, boleści szczytów, zwierzają otchłaniom!...
A kiedy gwiazda nadziei zadrży nad tą otchłanią strumienia, to szumi gwałtowniej i leci weselej, ale tylko obraz jej chwilowo odstrzeli, – lecz kiedy słońce miłości na spieniony, strącający się strumień, ten łez ludzkości, ciśnie garść promieni i zagra niemi w ich głębiach ciemnych, z odmętów ich sturamiennych, grzmiących, wytryska tęcza drżąca i dziewicza, żeniąca przepaść bez dna z brzegami wieczności, cudnym mostem otchłani, po którym przechodzi na ziemię anioł, – anioł poezyi…. On harfę miał złotą, struny z promieni słońc i jęków świata, z woni róż i radości czystych sumień po dobrym uczynku, z hymnu przebaczenia i z ryku Oceanu były przędzione, – ruszył je akordem życia, a harfa zagrała ku mnie: Za to żeś umiał się rozpłakać nad