w tłumie bachanckim i jaskini zbójców, a wszędzie ta sama, smętna i wyrzekająca [1]) … Czy w skrzypcach pokutuje Paganini, szlocha Ernst i żali się Lipiński, gdy łzami Pergolesa płacze wiolonczela, a przez łzy uśmiechnie się fortepian Szopena; — lub z jaskółczą swawolą bryźnie perłami i powieje uśmiechem wonny ton Mendelssona…. Zapewne, że o takich łzach nie śniło się filozofom, ale w konchach najtajemniejszych swego ducha nosi je ludzkość, ale wiedział o nich Astorga w swoim „Stabat mater“ i wiedzieli o nich Cherubini i Mozart w swoim „Requiem“, zapomniał o nich Rossini w swoim „Stabat mater“, które przypomina purpurę kardynalską i pompatyczne nabożeństwo, (w którem jest zwykle wszystko prócz nabożeństwa), ale wiedział o nich olbrzym Beethoven, pasujący się z wątpieniem u stóp ołtarzy w swojej „Missa solennis“ i znały to bliźniaki jego: Schubert i Schumann.
I natura ma łzy swoje, o których także nie śniło się filozofom, ale znali je Eschilles i syn jego Shakespeare i wnuk jego Mickiewicz. Skały i kwiaty mają łzy swoje — cóż cudniejszego
Jako łza burzy
Na polnej róży,
- ↑ Pośrednio tylko nazywamy Charolda przyszłym, bo muzyka przyszłości istnieć przestała — zamienia się ona już w muzykę obecności.