na licu matki, gdy pierwszy raz usłyszy: mamo. I dalej w życie! Patrzcie! młode pachole idzie w świat z natchnieniem w duszy – nie zna życia – wiosna w duszy i wiosna natury otaczają go… w myśli jego błękitno jak w niebie – on uśmiecha się w naturze i jemu natura, patrzy w nią miłościwie, jakby szukał jej ostatniego słowa. I spotkał okiem kształty dziewicy z uśmiechem Ewy przed grzechem, uśmiechnął się – spojrzał – już ścisnął dłoń jej – las zaszumiał głośno i zabrzmiał pieśniami, wiatr rozwiewał mu jasne włosy, a warkocze jej niósł mu do ust i zarzucał na szyję – on wiódł ją za rękę i szeptał jej strumień słów nieuczonych, ona z główką w pół pochyloną, jak maczek na zagonie, którym wiatr porusza, słów tych słucha jak rajskiej muzyki z uśmiechem zdziwienia… dłoni odcisnąć nie śmie, choć nie wie czemu… a jakaś rozkosz rozsadza im piersi – ona pochyliła główkę jak brzoza, pobladła, i znów uśmiech odsłonił perłowe ząbki, oddech jej pierś jak falę unosi – on zerwał fiołek ona wzięła go z uśmiechem – i idą dalej, już nic nie mówią – uśmiech i oczy jej rozmową – przepadają w głębi szumiącego lasu – i nikną – już znikli… jak wspomnienie!... Perłami łez geniusz sieje swe pola, a uśmiech jego spokojny i uroczysty.
I znów spojrzałem w inną stronę, i przeraził mnie przymarzły uśmiech na twarzy Almanzora!... lecz dalej jaśniał uśmiech geniu-