pusty, szalony!.... pełen woni kwiatów i uśmiechów dziewic… il Bacchio!... w godowej sali, drżącej światłami, wonią i muzyką, młoda para leci wirem szalonym – lecą – snują się – jednako myślą i czują – a taniec zdaje się ich odrywać od ziemi… i z grzmotem muzyki a szałem tańcu w wielką girlandę splątane pary, kołują z uśmiechem wesela – splatają się i rozplatają jak gracye i muzy – lecą! lecą! Jak liście burzą niesione – a za kilka godzin, gdzie pójdą te uśmiechy? – zostaną – tylko nieco – inne! I ujrzałem pary szkieletów kołujących szalenie, wiejących galopem grzmotu w ciemne przestrzenie, z uśmiechem zwątpienia, którego zląkłby się cichy uśmiech cieniów Elizejskich, nad którym schyla się czasem uśmiech Seleny, drżącej nad falą Lety!... I jeden niemy siedział w gwarze tłumu i śmierć galantka przywiała – przypięła mu kokardę – i polecieli gdzieś… za błędnym ognikiem….
I znalazłem w prochu rozkruszoną maskę Satyry – miała resztki uśmiechu Horacego, ale w nieładzie swoim zdała się niedogryzkiem Jorika! I poczułem, że smutno temu, co płacze z boleści, ale smutniej temu, co z boleści się śmieje.
Uśmiech to straszny, który niesie chwila
Jak fala różę w otchłanie dymiące –
Uśmiechy inne rozweselające,
Które się śmieją milcząco i dumnie