W gospodzie Frytjofa śpiew huczny się leje.
O czynach praojców skald ciągle mu pieje,
Lecz pieśni gospodarz nie słucha —
Ni śpiew, ni dźwięk arfy nie cieszą mu ducha.
Już ziemia w majowym stanęła ubiorze,
Już liczny smok znowu poleciał przez morze,
A Frytjof — ów syn hohatera —
Po lasach się błąka, na księżyc spoziera!
Niedawno on przecież był wesół, sczęśliwy;
W gościnie u niego był Halfdan życzliwy
I Helg był ponury, i była
Tuż z nim Belówna, siostrzyca ich miła
On siedział wciąż przy niej i rączki jej ściskał;
I nieraz wzajemne ściśnienie pozyskał
I sczęściem płonącej źrenicy
Nie zrywał z cudnego oblicza dziewicy.
W ich bystrych wspomnieniach ta pora ożyła,
Co rosą poranku ich żywot srebrzyła
Dziecinnych lat lube wspomnienie
Wionęło w ich duszach jak wonne róż tchnienie!