Ale Pan Bóg — co je tworzy,
Znowu nowe cuda złoży;
I na przyszły Maj z powrotem
Dzień ubierze — nowem złotem!
Stałem w najwyższej życia dziedzinie,
W której się prądy jego krzyżują,
I nurt żywota najsilniej płynie,
A sny go jeszcze złote malują, —
I na tych marzeń moich lazurze
Gwiazdy nadziei widziałem w górze! —
Widziałem ziemię w zieleni cudzie,
A Bóg był dobry — i zacni ludzie!
W tem melancholii ciemny duch zdradnie
Za serce chwyta, — gryząc — się wkrada; —
Do koła wszystko cieniem opadnie
I gaśnie księżyc, — z gwiazd promień spada,
Schodzi z Edenu zorze czerwone, —
Kwiaty zamarły, gaje zwarzone; —
Wnet siła życia w sercu usycha
I w ból się radość zamienia z cicha.
Co chce odemnie prawda, — umarłem,
Bezdusznej masy — zimnem widzeniem?...
Jak zbladła nadzieja! — róże jej starłem,
Dawne błękity — blade wspomnieniem!
Fantazya nawet z niebios przysłana
Kuglarstwem niemal teraz nazwana. —
Na co obrazy jej mi się zdały,
Kiedy zewnętrznie tylko kłamały!
Ciebie, rodzaju mój, muszę cenić,
Bożym obrazem ty sięgasz w górę!
Ale dwa kłamstwa muszęć nadmienić:
„Kobieta“ jedno, — „mężczyzna“ wtóre! —
Wiarę i honor — śpiewają ludzie, —
Najlepiej śpiewa się w kłamstw obłudzie! —
Och dziecię niebios! — to twoje własne:
Znamię Kaima na czole jasne!