— Podłe rzemiosło, ta klientela — mruknął. — Ceruj i czyść dziurawą togę przez cały wieczór, zrywaj się do dnia z barłogu, wystawaj na wietrze i chłodzie pode drzwiami, potem kłaniaj się przez cały dzień panu senatorowi i czekaj cierpliwie, aż ci potężny dobrodziej raczy rzucić jaki ochłap. Nie ma tam który z was kropli jakiego trunku? Ohydnie zimne bywają już poranki.
A kiedy się nikt nie odezwał, zawinął się w togę i zaczął chuchać w skostniałe ręce.
— Psi czas — syknął.
— Wistocie, podłe to nasze rzemiosło — wyrzekł Kajus. — Mam go już dosyć.
— A co będziesz robił? — zawołał Lucyusz. — Minęły dobre czasy pierwszych cezarów. Niech ich bogowie wynagrodzą na Olimpie za szczęście ubogich! Sypali zboże, podarunki i złoto na plebejów, ubiegali się o nasze względy, pieścili nas, a teraz co? Nawet denuncyantem, oprawcą, szpiegiem być nie można, bo...
— Stuliłbyś gębę — przerwał mu gwałtownie Kajus — tęskno ci za proskrypcyami i za krwawym strachem Kaligulów, Neronów i Domicyanów? Patrzcie go, jaki obywatel rzymski, potomek legionistów! Gotów jeszcze szczekać na boskiego Marka Aureliusza za jego dobroć i sprawiedliwość.
— A mnie co z tej dobroci i sprawiedliwości boskiego imperatora? Że Kaligula, Neron i Domicyan przerzedzili trochę pysznych bogaczów, że upuścili dużo krwi patrycyuszom i rycerzom, to cóż ztąd? Dla nas, dla ubogich, znaleźli oni zawsze chleb, igrzyska i uśmiech życzliwy. A teraz co? Od trzech
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.