Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

— On gotów nas powitać naprawdę zwyczajem praojców — mruknął Lucyusz.
A zwróciwszy się do niewolnika, zapytał:
— Czy nie uważałeś, którą nogą wyszedł dziś twój pan z łóżka?
Greczyn przyłożył palec do ust.
W przyległym pokoju rozległy się szybkie kroki. Klienci powstrzymali oddech... Jakaś ręka energiczna odrzuciła kotarę ruchem nerwowym i na jej ciemnem tle zarysowała się postać młodego mężczyzny.
Równocześnie zaszumiał w sali okrzyk, wybuchający z kilkudziesięciu piersi:
— Bądź pozdrowiony w Rzymie, patronie nasz i królu!
Gdy wrzawa umilkła, odezwał się „król i patron“ głosem szorstkim, który brzmiał jak komenda wojskowa:
— Bądźcie pozdrowieni, przyjaciele mojego rodu!
Wziął z rąk niewolnika greckiego biały welon, zarzucił na głowę i zszedłszy po stopniach wschodów, zbliżył się do ołtarza. Tu pochylił się nad ogniskiem i mówił, ręce przed sobą wyciągnąwszy:
— Spraw, o święte ognisko, abyśmy zawsze byli szczęśliwi. Ty, które jesteś nieśmiertelne, wiecznie piękne, młode i bogate, ty, które żywisz i ogrzewasz, przyjmij chętnem sercem nasze ofiary i daj nam za to szczęście i zdrowie!
Wygłosiwszy tradycyjną modlitwę rzymskich naczelników rodu, wylał na ogień trochę wina i oli-