Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

służyłem wam wiernie — odpowiedział Zygfryd wymijająco.
— Wiem... dzieci lasów germańskich dochowują wiary i mają serca czyste. Za lat dwadzieścia poniewierki należy ci się nagroda. Uklęknij, wyzwoleńcze.
Niewolnik schwycił się za piersi obiema rękami, zachwiał się, potem runął do stop patrycyusza.
— Panie, panie! — wołał głosem, przerywanym łkaniami.
Płacz rwał się z niego kawałami, wprawiając całe ciało w drgania gwałtowne. Rozpacz długiego życia spływała razem z jego łzami gorącemi.
Głos Publiusza miał miękkie tony dobroci, gdy mówił:
— Zwyczajem przodków moich, którzy uświetniali dzień powrotu z wojny szczęśliwej uczynkiem miłosiernym, wracam ci wolność, stary sługo. Możesz sobą od tej chwili rozporządzać według upodobania, a jutro powiesz mi, czy zechcesz zostać ze mną, albo też wrócić do swoich czarnych lasów. Teraz śpiesz do żony i dzieci i uciesz ich dobrą nowiną.
Patrycyusz uderzył lekko palcami prawej ręki niewolnika w policzek i wyrzekł:
— Jesteś wolny! Masz odtąd prawo do mojej życzliwej opieki i mojego nazwiska, kliencie. A ty — zwrócił się do Kaja — będziesz świadczył o tem, co postanowiłem, w urzędzie przesławnego cenzora, gdyby się bogom podobało zgasić światło mojego życia przed dopełnieniem prawnych formalności.